niedziela, 18 lipca 2010

97 - FOTO Mexico,Buenos, Punta Arenas, pingwiny +plus trochę tekstu

Podczas wyprawy zrobiłem wiele tysięcy zdjęć. Próbkę ich zamieszczałem na bieżąco na blogu. Teraz po kawałku będę prezentował kolejną próbkę, chronologicznie. Jednocześnie będę starał się nie powtarzać zdjęć, wręcz pokazywać zdjęcia z innych ujęć, innych rzeczy. Oto pierwsza galeria:


Wylatywałem na początku marca w warunkach zimowych, na zdjęciu zamarznięty zbiornik Chechło-Nakło koło Tarnowskich Gór.

Nad zimowymi Niemcami.

Góry północnej Kanady z samolotu.

Północna Kanada. W tle zamarznięty fragment oceanu.

Fragment zamarzniętego oceanu u wybrzeży północnej Kanady.

Mexico City – flaga na Placu Zocalo. Z zimowych klimatów przeniosłem się do upalnych. Jeszcze większy upał, wyraźnie powyżej 30 stopni Celsjusza towarzyszył mi dobę później w Buenos Aires.

Owa ciekawa konstrukcja na Placu Zocalo w marcu, w czerwcu już jej nie było, natomiast zorganizowano tam miasteczko mundialowe.

Czyściciele butów obecni byli nie tylko w Meksyku, ale też we wszystkich krajach Ameryki Południowej odwiedzonych przeze mnie. Ich stanowiska pracy były różne – od wypasionych, eleganckich, bardziej od tego na zdjęciu, po szczotkę w ręce i malutki stołeczek, a czyszczący klęczeli na ulicy. Czasami się tym trudniły nawet kobiety, a w Boliwii ci najbardziej prymitywni sprzętowo czyściciele butów zakrywali twarze chustami, by nie można było ich rozpoznać. We wspomnianych krajach ludzie chętnie korzystali z czyszczenia budów(bowiem to tania usługa), mobilni czyściciele sami o to zabiegali. Na przedmiotowym zdjęciu klient czyta bezpłatną gazetę „metro”.

Przykład nowoczesnej motorikszy na ulicach Mexico City.

Pięknie kwitnące drzewo (początek marca) przy katedrze w Mexico City.

Upalne Buenos Aires w marcu - tereny portowe w rejonie Puerto Madero

Dzielnica San Telmo. W tej dzielnicy jak również w dzielnicy Boca bardzo dużo restauracji przyciąga klientów pokazami tanga na żywo, nieraz tez muzyką na żywo.

W dzielnicy San Telmo

dzielnica San Telmo

Słynna dzielnica La Boca. Świetny marketing poza tym strata czasu. Sednem turystycznym tej dzielnicy jest jedna krótka ulica(na zdjęciu). Mało ciekawe architektonicznie budynki są pomalowane na różne jaskrawe kolory. Klimat na tej ulicy i sąsiednich próbuje się robić restauracjami i tangiem na żywo, sprzedażą obrazów itp.(rodzaj bazaru), podobnie jest w San Telmo(jak dla mnie ładniejsza dzielnica od Boca). Do tego jest trochę jakichś gipsowych figur na tych budynkach. Jednym słowem tandeta, ale turyści ciągną tu licznymi autobusami.

A tak (lub gorzej) generalnie wygląda dzielnica La Boca, słyszałem już uwagę, że jak Katowice, które nie są ładnym miastem delikatnie mówiąc.

Stadion Boca Juniors.

Plaza de Mayo, w tle pałac prezydencki (Casa Rosada)

Sąsiedztwo Plaza de Mayo, po prawej widać fragment katedry.

Yerba mate – bardzo popularny napój w Argentynie(i nie tylko). Yerba to rodzaj suszu, ziół (jest sporo odmian), który zalewa się wodą w okolicach 70-80 stopni Celsjusza, nie więcej. Raz wsypany susz w sporej ilości do mate (nazwa naczyń widocznych na zdjęciach) można zalewać nawet kilkanaście razy, aż do utraty smaku. Susz się pije przy pomocy zazwyczaj metalowej słomki zwanej bombillą, którą wkłada się w susz. Przydatnymi narzędziami do picia yerby jest termometr mierzący temperaturę wody i termos z wodą. Mate zrobione jest z tykwy, ceramiki(w tym szkła), drewna, m.in. z palo santo(ma charakterystyczny zapach i daje takiż aromat), a naczynie zrobione z kopyta lub rogu bawoła albo krowy nazywa się guampa. Yerba też podawana jest na zimno i nazywa się terere (szczególnie popularna w Paragwaju). Wlewa się bardzo zimną wodę, czasami dodaje też owoc cytrusowy np. cytrynę. Mogą służyć do tego zwykłe naczynia mate lub specjalne wykonane z metalu, aluminium nierzadko obite skórą. Zresztą inne mate też często są obite skórą czy metalem. Yerba mate orzeźwia, ma też pewne właściwości zdrowotne, nierzadko na ulicach szczególnie argentyńskich prowincji można spotkać ludzi z mate w ręce i termosem na ramieniu w torbie, gdzie też susz w pudełku.

Centrum Buenos Aires, fragment deptaków i ulic handlowych. Jeśli dobrze pamiętam, to jest to ulica Florida.

Dzielnica Recoleta.

Słynny cmentarz na Recolecie.

La Plata - największe estuarium na świecie – ujście rzek Parana i Urugwaj do Atlantyku. Szerokość do 220km. Po drugiej stronie(choć bliżej oceanu) znajduje się stolica Urugwaju – Montevideo.

Estuarium La Plata i łowienie ryb, także w wykonaniu atrakcyjnych kobiet.

Na tym i kolejnym zdjęciu zlot żaglowców w porcie w Buenos Aires.


koty w Punta Arenas.

Na tym i kolejnym zdjęciu charakterystyczne drzewa iglaste w południowej części Ameryki Południowej.



W centrum Punta Arenas - miescie polozonym na półwyspie Brunswick, w tle cieśnina Magellana.

Na tym i kolejnym zdjęciu cieśnina Magellana w Punta Arenas.



Okolice Seno Otway niedaleko Punta Arenas.

Cieśnina(przesmyk) Seno Otway.

Na tym i kolejnych zdjęciach pingwiny Magellana nad Seno Otway.











Ptak nandu w rejonie Seno Otway.

W wiadomości nr 95 na blogu przedstawiłem trochę spostrzeżeń na temat rozwoju innych krajów na świecie i polskich zapóźnień. To był tylko wycinek. Przykładów jest bowiem znacznie więcej. Od wielu znajomych odwiedzających Tajlandię nasłuchałem się jak świetne mają tam autostrady, a Bangkok jak niesamowitym jest miastem i jak szybko rozwijającym. Lubię słuchać jakie wrażenia wynoszą ludzie z różnych krajów. A ostatnio dziennikarze Gazety Wyborczej opisali trochę wrażeń z pobytu na mistrzostwach świata w piłce nożnej w Południowej Afryce. Ich spostrzeżenia w zakresie poziomu tego afrykańskiego kraju były następujące. „Kapsztad – najbardziej europejskie mundialowe miasto – inne po godz. 18 wymierały, tam ludzie bawili się do białego rana. …80% mieszkańców nigdy z niego nie wyjeżdża, tak im tu dobrze. Kapsztad żyje, nie jak bezduszny Johannesburg. Oni tam myślą tylko o pieniądzach i interesach, my tańczymy i bawimy się – tłumaczył podchmielony tubylec.” „Do Johannesburga prowadzą trzy- i czteropasmowe autostrady. Z dala od wielkich miast liczba pasów maleje, ale wciąż trudno poczuć pod oponami dziury. Przyzwyczajony do nawierzchni drogopodobnych Polak czuje się w RPA jak na bezkresnej autostradzie do nieba.” „Europejczycy bali się przestępców, zostali przed telewizorami. Na mecz Francji z Meksykiem w Polokwane kibiców z Ameryki Środkowej przywiozło z Johannesburga kilkanaście autobusów, Europejczyków upchnęłoby się w jednym. Australijczyków i Niemców też dopingowali goście niemal wyłącznie z antypodów.” Pisałem już o tym na blogu odnosząc się do wielkich imprez sportowych jakie będą w najbliższych latach w Brazylii. A mianowicie, że jak ludzie jadą na imprezę sportową to chcą się skupić jedynie na beztroskim oglądaniu i zabawie, a nie na uważaniu, by nie oberwać na ulicy, nie zostać okradzionym, czy nie spotkać się ze splądrowanym pokojem w hotelu co w Południowej Afryce często miało miejsce. Nawet hotelowe pokoje reprezentantów Anglii i Grecji zostały splądrowane, a spali pewnie w jednych z najlepszych hoteli (napadnięto też m.in. dziennikarzy "Gazety Wyborczej"). W takim wypadku tego typu imprezy lepiej ogląda się przed telewizorem. Jadąc na taką wyprawę jak ja, jedzie się zwiedzać świat i przyjmuje się wszystko na miejscu z dobrodziejstwem inwentarza – i to co dobre i to co złe. Ale jakbym jechał na imprezę sportową, to by się bawić, a nie się pilnować. I to wcale nie musi być Europa. Olimpiada w Pekinie też była bezpieczna, ale tam można się czuć zupełnie bezpiecznie, w Południowe Afryce czy Ameryce Południowej i Środkowej dużo mniej. Dlatego dla tych ludzi – z tamtych regionów – dużo mniejszym problemem było przyjechać do Południowej Afryki (coraz częściej ich stać na takie wyjazdy), ponieważ problemy z bezpieczeństwem mają podobne i są do tego przyzwyczajeni, lepiej też sobie radzą z tego typu zagrożeniami(lata doświadczeń). Uważanie na siebie to u nich codzienność, Europejczyk musiałby się nagle nauczyć wielu nowych zachowań i zasad postępowania do których nie jest przyzwyczajony, a takie imprezy mobilizują miejscowych przestępców do działania. Oto dalsze cytaty z artykułu. „RPA mają jedenaście oficjalnych języków.” „Komunikacja miejska w RPA wciąż czeka na swojego wynalazcę, poza Kapsztadem rzecz jasna”. Z kolei w Ameryce Południowej komunikacja publiczna była na bardzo wysokim poziomie(jednakże z bardzo małym udziałem kolei), nawet w Boliwii na przyzwoitym albo chociaż znośnym, mimo że to kraj biedny i o trudnych warunkach geograficznych. „Kraty i co najmniej dwumetrowe mury i druty kolczaste, najlepiej pod wysokim napięciem. Tak odgradzają się od świata mieszkańcy większości mundialowych miast. W Johannesburgu domy przypominają fortece, do których przebijasz się przez łańcuch, kłódki, zamki i elektroniczne zabezpieczenia. Hotelarze najpierw pokazują, gdzie na ścianie znajduje się przycisk, który w razie zagrożenia naciskasz i czekasz na pomoc. Kiedy wypożyczyliśmy laptopa, zostaliśmy okratowani ze wszystkich flanek – z przedsionka nie dało się ani wyjść na zewnątrz, ani wejść głębiej, mogliśmy tylko oglądać siebie w wielkim lustrze weneckim. Pracownicy opowiadali, że już barier nie zauważają, bo przywykli – po zmroku nigdy nie wychodzą na ulicę, na której mieszkają, w dzień kursują samochodami od jednej fortecy (dom) do drugiej (praca). Knajpy wolno stojące trudno w tych okolicach znaleźć, większość zagadniętych tubylców kieruje cię do centrów handlowych. Specjalnie chronionych centrów handlowych.” Ten opis zwłaszcza co do domów-twierdz dobrze pasuje do wielu dużych miast Ameryki Południowej, tubylcy w nich również odradzają chodzenie po zmroku, ale po wszystkich chodziłem także po zmroku i to samotnie, bo miasta nocą są inne niż w dzień i warto to zobaczyć – tym bardziej, że nocami miasta Ameryki Południowej żyją. Najwięcej ostrzeżeń co do nocnych wędrówek słyszałem w Buenos Aires, Sao Paulo i Rio de Janeiro, ale chodząc po nich wieczorami nic złego mi się nie stało, co rzecz jasna o niczym nie świadczy. „Nigeryjczycy to wg tubylców jedni z głównych sprawców zła na południowoafrykańskich ulicach. To oni wraz z imigrantami z Zimbabwe mają być odpowiedzialni za napady, kradzieże, morderstwa. Gdy taksówkarz wiózł nas do pensjonatu w Port Elizabeth, kazał szybko pokonać kilka metrów dzielących samochód od drzwi wejściowych i zabronił opuszczać pokój aż do rana. W tamtej dzielnicy, bliskiej centrum miasta, nigeryjska mafia handluje narkotykami. Jeśli spotkasz sprzedawcę, dostajesz propozycję nie do odrzucenia – albo towar kupisz, albo oddasz pieniądze.” Podróżując po Ameryce Południowej przerobiłem sytuację, że można zostać napadniętym w środku dnia, w centrum Buenos Aires, gdzie pełno ludzi na ulicach, udających ślepych. A więc nie ma reguł o której porze doby, może cię coś złego spotkać. A miejscowi strasząc turystów dmuchają trochę na zimne. Lepiej niech turysta siedzi w pokoju niż ma mu się coś stać. Ja nie potrafiłem się oprzeć pokusie nocnych wędrówek po wszystkich większych miasta, po niektórych wielokrotnie. Chciałem zobaczyć, niektórzy powiedzą, że sprawdzić poziom bezpieczeństwa, czy kusić los. Nie miałem wtedy ze sobą nic cennego poza paroma groszami w kieszeni, ubrany byłem normalnie, jak miejscowi – i nic złego nigdzie mnie nie spotkało, nawet w cieszącym się wyjątkową złą sławą Rio de Janeiro a codziennie po zmroku lub nawet do późnych godzin nocnych paradowałem po Copacabanie czy centrum, wyłącznie z robieniem zdjęć z lampą błyskową(mając nowo zakupiony aparat miniaturkę mieszczącą się w każdej kieszeni zabierałem go ze sobą). Nie stało mi się nic, ale równie dobrze moja pierwsza dzienna czy nocna wizyta mogła zakończyć się kradzieżą, czy napadem – nie ma reguł. Jednakże w Ameryce Południowej wśród spotkanych przeze mnie turystów i podróżników najwięcej osób napadniętych i okradzionych czy „jedynie” okradzionych zostało w Buenos Aires, a nie w Rio czy gdzieś indziej. Jadąc do Ameryki Południowej trzeba to ryzyko wkalkulować w podróż, jako pewną specyfikę tego kontynentu. „Polska – kiedy już odpowiedzieliśmy skąd przybywamy, padało następne pytanie: A gdzie to jest? Z dumy pękaliśmy dopiero w przeddzień finału, kiedy sudański dziennikarz na widok naszych akredytacji zaczął wychwalać byłego selekcjonera reprezentacji tego kraju Wojciecha Łazarka – Ależ to był trener! Najlepszy jakiego mięliśmy!” (…) „Na Johannesburskim lotnisku sześciu taksówkarzy próbowało ustalić trasę do oddalonego o blisko 40 km hotelu. Tyle ustalili, że choć podróżowaliśmy wieczorem i na ulicach nie było tłoku, jechaliśmy 2,5 godziny, bez przerwy gubiąc drogę i zapuszczając w rejony, w których niepewnie czuł się nawet kierowca”. O nieznajomości Polski w świecie pisałem całkiem niedawno, pisałem również na blogu, że południowoamerykańscy taksówkarze również mięli problemy z trafieniem tam gdzie chciałem, a żadnej mapy nie mięli(o nawigacji nie wspominając). „Wuwuzeli – wydających przeraźliwe dźwięki trąb nie zdzierżyli nawet tubylcy. Właściciele niektórych restauracji obok tablic „zakaz wnoszenia broni” wywieszali „zakaz wnoszenia wuwuzeli”. Nie odpuszczają nawet wobec przysiąg, że posiadacz trąby nie będzie w nią dął.”
A oto fragment świeżego wywiadu z kompozytorem i multiinstrumentalistą Andrzejem Smolikiem (rocznik 1970) dotyczący minionego ustroju: „Marynarze, którzy jeździli na półroczne wymiany, wracali do kraju czarterowym samolotem. I tego dnia na szkolnych korytarzach było widać, czyj tato wrócił ...Tu pasek ze zdjęciem zespołu, piórnik, zegarek z kalkulatorem lub banan. …Po moim rocznym pobycie z rodzicami w Peru przestały mnie te dobra zachwycać. Stały się normalnością, mimo że powrót do kraju okupiłem depresją. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego w Polsce jest tak szaro, marnie. Dlaczego w szkole wiszą jarzeniówki, śmierdzi, a ludzie kradną wszystko, co się błyszczy i ma inny kolor niż szary.” Co do dwóch ostatnich zdań to niewiele się zmieniło w Polsce i nie widać by się miało zmienić. Co prawda obcy jest mi stan depresji, bo jestem wiecznym optymistą, ale bardzo ciężko mi przywyknąć na nowo do Polski (raptem po czterech miesiącach wyprawy). Od powrotu z wyprawy każdego dnia towarzyszą mi pytania i myśli: Co to za okropny nijaki kraj? Dlaczego tu jest tak okropnie, dziko(w złym znaczeniu tego słowa)? Dlaczego zostałem ukarany i akurat urodziłem się tutaj? I czy można by tutaj coś zmienić albo stąd uciec? Szans na zmianę na razie nie widzę, uciec mogę w każdej chwili i może kiedyś to nastąpi, ale na szczęście mój świat, który udało mi się zbudować jest bardzo szczęśliwy. To takie państwo w państwie. Robię wszystko inaczej niż inni, na przekór, zawsze pod prąd i z uśmiechem na twarzy, zawsze po swojemu, łamię wszystkie konwenanse, które mam ochotę złamać nie przejmując się konsekwencjami i co na to inni. Przejmuję się jedynie tym, by w moim życiu było fajnie i ciekawie. A zasada Horacego carpe diem jest moją najważniejszą życiową zasadą, do której bardzo konsekwentnie się stosuję. Ten styl życia pozwala mi zapomnieć w jakim kraju przyszło mi żyć. Jestem ponad tym, robię swoje. A jeśli Polska zacznie zbytnio przenikać do mojego świata, to pójdę tam gdzie mnie nogi poniosą, jak najdalej stąd. Na razie skutecznie się bronię. Ot, credo paskudnego nonkonformisty i hedonisty – ale jest mi z tym bardzo dobrze. Mam jedno życie i muszę je wykorzystać żyjąc tak jak mi się podoba – tą naukę wyniosłem z domu. Życzę tego wszystkim. Wszystko zależy od nas i od naszych decyzji.
Te moje wnioski i rozterki wynikają z tego, że zwiedzając świat zobaczyłem, że można żyć inaczej, lepiej, radośniej, efektywniej, sensowniej – w porównaniu z dominującym stylem życia w Polsce uważanym za jedyny właściwy, możliwy – i to niekoniecznie mając więcej pieniędzy niż my, a nieraz znacznie mniej. Owidiusz miał rację pisząc ignoti nulla cupido – nieznane nie nęci; nie pragnie się czegoś, o czym się nie wie, że istnieje.
Teraz jeszcze trochę o PKB. PKB w Polsce na jednego mieszkańca w 2008 roku wyniosło jak podaje wikipedia 13 800USD, a Brazylii w tym samym roku 10 300USD. Jak na kraj liczący około 200mln mieszkańców, tak zróżnicowany, tak duży, z dużymi pokładami biedy i bezrobocia, to ta kwota imponuje (w bardzo liczebnym Meksyku PKB w 2008r. wyniosło nawet 14 200USD). I trzeba przyznać, że widać w Brazylii ten wysoki jak na tamte warunki PKB zarówno jeśli chodzi o infrastrukturę, jak i zasoby finansowe społeczeństwa. Widać, że ten kraj się bogaci i goni najbogatsze kraje. Nie można zapomnieć, że w Brazylii posiadanie samochodu czy sprzętu elektronicznego dużo więcej mówi o zamożności społeczeństwa niż w Polsce. U nas samochody nowe i używane, sprzęt elektroniczny jest tańszy od stu do kilkuset(częściej) procent niż w Brazylii. Aparat fotograficzny który kosztuje w Polsce 100-150 dolarów, w Brazylii kosztuje nawet 400-500 dolarów, używany zachodni samochód który u nas kosztuje 3 000 dolarów, w Brazylii taki sam kosztuje na przykład 10 000 dolarów. Nawet w RPA gdzie PKB na jednego mieszkańca to ok. 5 500 dolarów(najwięcej w Afryce), dało się wybudować dobre i porządne drogi(i w biedniejszym Maroku też), a w RPA akurat zdarza się mróz i śnieg, tak samo jak w Skandynawii czy w Argentynie(PKB 14 500USD na jednego mieszkańca w 2008r.) albo w Chile (PKB 14 900USD na jednego mieszkańca w 2008r.), gdzie też drogi są na bardzo wysokim poziomie i zima z mrozami im w tym nie przeszkadza (wysokiej jakości trwałe asfalty, często drogi z nawierzchnia betonową- zwłaszcza w Chile). Dla porównania w takiej Wielkiej Brytanii PKB na osobę w 2008r. wyniosło 46 000USD, w USA w 2008 47 000USD, a w Japonii 36 000USD, w Luxemburgu w 2007 103 000USD, w Niemczech w 2008 40 000USD, w Norwegii 49 000USD, w gigantycznej powierzchniowo, 142-milionowej(ludność) i strasznie zróżnicowanej Rosji prowadzącej działania wojenne na Kaukazie w 2008 12 000USD, w Chorwacji 11 500USD w 2007r., w Czechach w 2008 21 000USD, na Słowacji 16 500USD, a na Węgrzech 19 800USD. A dlaczego Polska nie potrafi rozwijać się tak jakby mogła? To wynika z naszej mentalności, tchórzostwa i z tego jak działamy w życiu, jakimi cechami dysponujemy. Dopóki tego nie zmienimy, zawsze będzie u nas syf. W jakiejś książce naukowej kiedyś przeczytałem niezwykle celną myśl, „że każdą firmę najskuteczniej niszczy słabe kierownictwo”. I to jest jedno z kluczowych zagadnień. Bo Polska jest taką wielką firmą od wielu lat ze słabym kierownictwem (czasami wręcz z dramatycznie słabym), a w tej Polsce jest wiele mniejszych firm często z równie słabym kierownictwem(najczęściej w państwowych strukturach). Nie dziwi więc, że podlegli temu kierownictwu, biorąc z nich przykład, postępują dokładnie tak samo. I koło się zamyka.

Pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz