czwartek, 22 lipca 2010

99 - FOTO Bariloche, Copahue, Mendoza, Puente del Inca


Słynna Ruta 40 biegnąca u podnóża Andów, m.in. przez Patagonię. Częściowo szutrowa. Pomiędzy Rio Gallegos a Mendozą przemierzyłem nią sporo kawałków. Co ciekawe na niektórych bardzo dzikich odcinkach, był zamontowany system alarmowy (S.O.S.). A to nie nowoczesna autostrada, choć bardzo ważna droga. System ten był dosyć spory, a łączenie zapewne radiowe lub satelitarne, bo wątpię, by ktoś w takich miejscach ciągnął kabel (punkty S.O.S. były w dużo większej odległości niż na autostradach).

To zdjęcie, zresztą jak i powyższe, zostało zrobione przez okno autobusu. Takie kapliczki, ołtarzyki są częstym widokiem w Argentynie i Chile, widywałem je także w Peru i Boliwii, nie widziałem w Brazylii.

Rzeka lodowcowa niedaleko El Calafate.

Charakterystyczne pustkowia w Argentynie.

Przed Bariloche.

W Bariloche.

Krystalicznie czyste jezioro Nahuel Huapi, nad którym leży Bariloche (jeden z najważniejszych argentyńskich górskich kurortów klasy premium – jako że nie lubię takich miejsc, przesiadłem się tu tylko na autobus, czym bardziej dziko i mniej snobów tym lepiej). Bariloche oferuje nie tylko drogie hotele, ale także sporo niskobudżetowych hosteli.

Gregor w Bariloche nad Nahuel Huapi.

Zachód słońca nad Nahuel Huapi.

Ołtarzyk pomiędzy Caviahue a Copahue na ponad 2000m wys.

Aktywny wulkan Copahue 2962m widziany z miejscowości o tej samej nazwie.

Wulkan Copahue widziany w drodze na szczyt. Te widoczne śnieżno-lodowe pola firnowe nie są wstanie stopnieć ani nie mają warunków, by przeobrazić się w lodowce(słoneczna strona). Zdjęcie zostało zrobione w końcówce tamtejszego lata.

Widać siarkę i rzekę pewnie z połową tablicy Mendelejewa powstałą z topniejących śniegów i lodowców.

Wulkan Copahue to rozległy wulkan, na tymi kolejnych 3 zdjęciach widać jego aktywny fragment. A więc krater, w którym bulgoczące jezioro, nad kraterem mały lodowiec, który zapewne jest jednym z głównych „sprawców” jeziora w kraterze. Wydobywający się gęsty biały dym to siarkowodór. Podczas wchodzenia na szczyt, mimo pięknej pogody, wiał bardzo silny lodowaty wiatr o huraganowych podmuchach. Trzeba było uważać, by ze skraju krateru nie zostać wdmuchniętym do jeziora, bo wiatr nie był stabilny, momentami zmieniał kierunki. Ten gęsty siarkowodór wydobywał się przez najniżej położoną przełączkę na skraju krateru, skąd są zrobione zdjęcia. Momentami nie dało się oddychać i piekły oczy, które szybko zasłoniłem goglami ochronnymi. Jako, że to był jeden z wielu celów wyprawy nie miałem sprzętu takiego jak na Etnie kilka miesięcy wcześniej, np. maski przeciwgazowej.







Na szczycie wulkanu Copahue 2962m (jest tam zeszyt w skrzynce, do którego można się wpisać). Szczyt jest dosyć daleko za aktywnym kraterem. Granica Argentyna-Chile, wejście nastąpiło od strony Argentyny. Byłem tego dnia jedyną osobą w masywie Copahue.

Nieaktywny krater za szczytem, zalodzone jezioro, mały lodowiec na wewnętrznym zboczu. W masywie Copahue jest sporo pół firnowych i małych lodowców(zwłaszcza od strony za widocznym kraterem, chilijskiej), jeszcze mocniej zlodowacony jest pobliski, już po stronie chilijskiej wulkan Llaima, widoczny na zdjęciu ze szczytu w galerii zamieszczonej podczas wyprawy. W tym rejonie granica wiecznego śniegu przebiega na niewiele ponad 2000m wys.

Widać pole firnowe pokryte popiołem wulkanicznym naniesionym przez wiatr(ewentualnie przez erupcję). Lód był twardy i momentami śliski mimo warstwy popiołu. Widać w tle jezioro Caviahue, nad którym spora miejscowość o tej samej nazwie (wysokość ok. 1620m). W rejonie aktywnego krateru były kruche zastygłe lawy w formie skałek, także w niższy partiach wulkanu. Na rozległym szczycie(zrównaniu z małymi wywyższeniami i zagłębieniami), w miejscach nie pokrytych śniegiem i lodowcem były widoczne grubsze materiały piroklastyczne, pokruszona lawa. Nie mniej większość masywu przed szczytem pokryta jest bardzo drobnym materiałem piroklastycznym, sypkim. Nie ułatwia on wchodzenia zwłaszcza na fragmentach mocno nachylonych, poza tym częsty silny wiatr i pył to „zabójstwo” dla oczu, nawet okulary to może być za mało, lepsze są gogle.

Miejscowość Cophaue (2000-2010m), w centralnym miejscu są termalne źródła i coś jak sanatorium tylko nie oferujące noclegów. Kiedyś tutaj były pola naturalnych termalnych źródeł z pojedynczymi gejzerami. Ostało się tylko jedno źródło termalne, które ewentualnie można by uznać za gejzer, jest tuż przy jednym z budynków. Prawie go zabudowano. We wiosce można znaleźć pozostałości niezagospodarowanych jeszcze termalnych źródeł. Taki przykład prezentowałem w galerii zamieszczonej podczas wyprawy.

Termalny basem z leczniczymi wodami radioaktywnymi (radonowymi) o dużym stężeniu. Jako miłośnik termalnych źródeł mimo idiotycznych formalności – o czym pisałem – nie mogłem się w nim nie wykąpać. Przebywając w basenie trzeba było uważać na zasilające basen źródła o temperaturze 90 stopni Celsjusza, ale poza tym woda była wręcz chłodna.

Owo błotko którym i ja się nacierałem jest lecznicze i zalega na dnie basenu.

Nad jeziorem Caviahue. Caviahue i Copahue to ośrodek turystyczny z termalnymi źródłami, wyciągami narciarskimi, jeziorami. W tym rejonie Copahue to nie jedyny aktywny wulkan, natomiast dymiący krater, wypełniony wodą, z wiszącym lodowcem nad nim, to duża osobliwość.

Widać drzewa Araukarii chilijskiej, to jest narodowe drzewo w Chile. To drzewo na dwóch zdjęciach niedawno prezentowałem w galerii obejmującej m.in. Punta Arenas. Niektóre okazy araukarii potrafią dotrwać tysiąca lat. W tej okolicy można było podziwiać też cyprysy patagońskie, lasy typu lenga m.in. z tamtejszą odmiana buka południowego. A także karłowate buki nire. Sosny też tam rosną. Z tyłu widać wulkan Copahue. Widać obramowanie aktywnego krateru i za nim mały lodowiec, którego zdjęcia wyżej. A za nim po lewej stronie duże pole firnowe, po którym wchodziłem na szczyt. Za nim takie kopczyki-wierzchołki, ten najdalej z tyłu to szczyt Copahue, a tego typu pagórków pokrytych materiałami wulkanicznymi na rozległym szczycie jest dużo więcej. Pomiędzy wspomnianymi: polem firnowym a małym lodowcem nad kraterem, widać taki ciemny pionowy pas. To pole firnowe pokryte pyłem wulkanicznym, prezentowane na jednym z powyższych zdjęć.

Miejscowy mężczyzna w charakterystycznym nakryciu w mieście Zapala.

Andy przed Mendozą, zdjęcie z autobusu. Jestem praktycznie pewien, że widoczna góra to stratowulkan Tupungato 6570m na granicy Argentyny i Chile.

Główna ulica w Mendozie.

Obrazek pustych restauracji w Mendozie był częsty. Raz że niski sezon, dwa że drogo i dla turystów i dla miejscowych. Czasami można było odnieść wrażenie, że miejscowych stać na więcej niż turystów z bogatych krajów.

Mendoza (samo miasto niewiele ponad 100tys.mieszk.). Ta grillowania (parilla) wołowina z frytkami, chlebem i colą 0,5l w promocyjnej cenie kosztowała 10,5 dolara i to w taniej restauracji (to i tak niedużo, bo w podobnej cenie był zestaw w mcdonaldsie w Brazylii). Solidny obiad z napojami w dobrej restauracji to były dziesiątki dolarów, a i wydać 100 nie byłoby problemem.

W drodze w rejon Aconcaguy, charakterystyczny widok Andów w tym rejonie. Widać też koryto rzeki, tej samej co na poniższym zdjęciu.

Rzeka lodowcowa, która płynie wzdłuż drogi do Puente del Inca i granicy z Chile. Poniżej Puente del Inca, nazywa się Rio Mendoza. Nie wiem czy w tym miejscu sporo kilometrów niżej, a powyżej dużego zalewu to jeszcze ta sama nazwa. W każdym bądź razie ta lodowcowa rzeka, która przy dużej ilości wody zapewne jest groźna, w okresie w którym tam byłem, była rzeczką. Nie przeszkadzało to miejscowym organizować na jej fragmencie raftingów. Rafting po porządnej górskiej lodowcowej rzecze, np. jak Kali Gandaki w Nepalu, robi wrażeni, tutaj przy tym stanie wody, było to nabijanie turystów w butelkę. Ot, taki łagodny pół godzinny czy godzinny spływ bez żadnych bystrzy, emocji, adrenaliny. Chciałoby się napisać, że dla emerytów, ale widziałem w życiu już trochę takich emerytów, nawet znam, że mało który 20-latek by im dorównał formą i rządzą adrenaliny. Innymi słowy, z tego co widziałem, było to klasyczne robienie ludzi w balon(a).

W drodze do Puente del Inca.

Puente del Inca (ok. 2740m), nazwa miejscowości od tego mostu skalnego widocznego na zdjęciu. Utworzyły go pobliskie termalne źródła i minerały które były niesione przez wodę i uległy wytrąceniu. Minerały osiadając tworzyły kolejne warstwy, proces trwał(i trwa nadal) zapewne wiele tysięcy lat albo i dłużej. Ze względu na odkryte pęknięcie nie ma już możliwości chodzenia po moście. Pobliska ruchliwa droga, którą jeździ wiele obładowanych tirów i teren sejsmiczny, mogą spowodować, że kiedyś ten most się zawali.

Przesmyk pod mostem i charakterystyczne skały.

Stacja kolejowa Kolei Transandyjskiej w Puente del Inca. Kolej ta nie funkcjonuje, widać fragmenty zniszczonych czy przerwanych torów, zabezpieczeń przed osuwającymi się kamieniami. Ale mimo to linia jest w bardzo dobrym stanie. Dałoby się ją przywrócić do życia i są ponoć takie plany. Kolej to mało popularny środek transportu w Ameryce Południowej, linii kolejowych jest niewiele. A ta linia to potencjalna duża atrakcja. Prawie 250km z Mendozy do Santa Rosa de Los Andes po stronie chilijskiej. Linia dochodzi do prawie 3200m n.p.m. Jej trasa jest niezwykle malownicza. Nad górskimi rzekami, na półkach skalnych, są tunele, w tym graniczny liczący 2.3km (oprócz tego jest też tunel drogowy). Są też liczne konstrukcje nad torami chroniące przed głazami spadającymi ze stromych zboczy, a okolica jest pustynna, robiąca wrażenie. Widać czasami ciut zieleni lub pojedyncze lodowce. Po stronie argentyńskiej linia biegnie m.in. przez miejscowość, w której są termalne baseny (tak mówili turyści, którzy wysiadali w tej miejscowości), a w Los Penitentes są zimowe wyciągi narciarskie(poniżej Puente del Inca), zresztą po stronie chilijskiej też była kolej krzesełkowa. Ta linia kolejowa mogłaby się stać wielką atrakcją turystyczną, a nie rejonem gdzie prawie wyłącznie i to w krótkim i sztucznie ograniczonym sezonie, przebywają jedynie ci co chcą zdobyć Aconcaguę. Linia nie kursuje jak podaje wikipedia od 1984r., a mimo to jest w całkiem dobrym stanie, możliwym do odtworzenia, a rozpoczęła funkcjonowanie w 1910r. i było to mistrzostwo w przedmiocie inżynierii. Na większości trasy są tory, zwrotnice choć pewnie część nadaje się do wymiany. Ale to i tak dużo, w Polsce złomiarze(a tak naprawdę zazwyczaj zwykli złodzieje) taką nieczynną linię roznieśliby na strzępy, nawet by wyszarpali druty z żelbetonowych elementów.

Jaszczurka w moim hostelu/schronisku w Puente del Inca.

Okolice stacji kolejowej. W Puente del Inca jest kilka miejsc noclegowych, w sezonie pole namiotowe, można zjeść, kupić pamiątki, jest jakieś mini muzeum. No i skalny most. Nie mniej jest to miejscowość z serii gdzieś na końcu świata. A najwięcej tu różnych służb mundurowych, a na tym punkcie Argentyna ma totalną szajbę. Tylko często było tak, że te służby zamiast robić coś pożytecznego to siedziały głównie w swoich koszarach (skąd my to znamy).
A ten czerwony barak po lewej stronie to refugio, w którym spalem.

Argentyńska wersja hamburgera. Ten w Puente del Inca kosztował „jedyne” 8 dolarów. Plus coś taniego do picia i wydatek 10-11 dolarów. Ameryka Poludniowa w ostatnich latach bardzo podrożala, to juz nie jest tani kontynent do podróżowania.

Pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz