niedziela, 24 października 2010

137 – FOTO – MEKSYK (brzydki, biedny – nowoczesny, bogaty)

Meksyk to ostatnia część z tej serii, wcześniej były:
Post 136 – Brazylia
Post 126 – Peru
Post 125 – Boliwia
Post 116 – Chile
Post 115 – Argentyna


Oto próbka z większej ilości posiadanych zdjęć.

Część zdjęć została zrobiona przez szyby różnych pojazdów.

Trzeba też zauważyć, że mimo dwukrotnych odwiedzin Meksyku podczas wyprawy, to były to krótkie wizyty, ograniczające się do Mexico City i okolic.

„brzydko, biednie”


Mexico City to nowoczesne miasto, ale też miasto kontrastów. Nie ma jednak co się dziwić, skoro uchodzi za największe miasto świata. Dane wahają się od 20kilku milionów ludzi do 40 milionów ludzi, które żyją w tej aglomeracji.

Biedne obrzeża Maexico City











Bezdomna w Mexico City

Taką zabudowę w Mexico City też można spotkać.

Bezdomni i żebracy na ulicach i w metrze.




Śmieci na wzgórzu w mieście Amecameca, w Mexico City i w dzielnicy na obrzeżach w Xochimilco.










Xochimilco.









W Europie zbyt mała ilość urodzeń jest coraz większym problemem, a więcej dzieci rodzą najczęściej kobiety z nienajlepszych środowisk mówiąc delikatnie, co jest jeszcze większym problemem. W Ameryce Łacińskiej jeśli już to mają problem odwrotny, za dużo dzieci. Bardzo młode matki, duże zagrożenie biedą.

Xochimilco





W centrum Mexico City

„nowocześnie, bogato”


Pierwotnie to zdjęcie miało być ostatnim w części „brzydko-biednie”, ale po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to zdjęcie zasługuje jednak do drugiej części galerii. Zdjęcie przedstawia protesty w centrum Mexico City, pozamykane ulice, by protestujący mogli sobie protestować. Polacy są mistrzami świata w narzekaniu. Dzień bez narzekań to dzień stracony. Ale najciekawsze jest to, że większość tych narzekań jest uzasadniona. W innych krajach też narzekają, dużo mniej, ale jednak i to bez względu czy mają tyle samo powodów, więcej lub mniej niż Polacy. Mają jednak zupełnie inne metody rozwiązywania problemów. Jeśli narzekają, bo coś jest nie tak, to należy coś z tym zrobić, działać, zlikwidować powód do narzekań. I to robią. A co robią Polacy? Narzekają jeszcze więcej, jeszcze bardziej, frustrują się, piją, oddziaływuje to na cale życie, na rodzinę. Pojawia się element beznadziei, rezygnacji, że się nie da, mimo że nikt nic nie zrobił, nie spróbował zmienić. I mijają lata, dziesiątki lat, non stop narzekanie, nic się nie zmienia. Tak to daleko nie zajedziemy. Grupka ludzi wybrana do władz, robi z 38-oma milionami ludzi co chce, na ogół działając przeciw większości, wbrew jej woli. To radzisz wybierać lepiej, mądrzej? Niezupełnie. Owszem, warto by każdy lepiej się przykładał do tego na kogo głosuje i rozliczał później z tego danego polityka, partię. Jestem jednak świadom, że zasób polskich polityków każdego szczebla to niemal wyłącznie szuje, kombinatorzy, chachmenty, oszołomy, ludzie o skrajnych poglądach, którzy myślą tylko o sobie. A więc jest bardzo prawdopodobne, że rzeczywiście nie ma kogo wybrać, a nie wybieranie wcale, to żadna alternatywa. Wtedy bowiem się może okazać, że jeszcze mniejszy procent ludzi, mimo że i tak niewiele osób u nas głosuje, o jakichś skrajnych poglądach, wybierze dla wszystkich Polaków władzę na co najmniej kilka lat, jeszcze gorszą niż zwykle. A w kilka lat można zniszczyć bardzo wiele, mimo że to niszczenie i tak trwa nieustannie. Dlatego dopóki nie można głosować w Polsce na wartościowych polityków(może nigdy nie będzie takich w niezbędnej większej ilości do kolegialnych struktur), którzy będą mięli misję dobrej pracy dla kraju, to pozostaje nadal głosować na mniejsze zło, co większość głosujących Polaków czyni. Ale oprócz głosowania są też inne formy nacisku na władzę. Nierzadko skuteczniejsze. Mogą być bardziej pokojowe lub mniej, zależnie od sytuacji. Wymaga to jednak od danego narodu pewnej odwagi, chęci zmian, chęci do działania. Najłatwiej narzekać i nic nie robić. W naszej nieudolnej demokracji, ja nawet osobiście nie ośmielam się nazywać polskiego ustroju demokracją, bo do niej nam jeszcze daleko, wydaje się nam jak zwykle że jesteśmy rozwiniętą demokracją, rozwiniętym społeczeństwem, aktywnym, z którym się liczą w świecie etc. To wszystko bzdury! Mamy wrócić do komunizmu? Powiem tak, lepiej niż stać w otwartych drzwiach, w przeciągu, jak to ostatnio mówił pod adresem swojego partyjnego póki co kolegi Donald Tusk, należy się na coś zdecydować. Na jednolity ustrój. Wiele w średnim wieku i starszych osób, często wykształconych i o szerokich horyzontach ciepło wspomina lata PRL-u i podają mocne argumenty, m.in. że może w sklepach nie było wiele, ale jak ktoś chciał to miał wszystko (wyłącznie z samochodem i wczasami w Soczi czy w Jugosławii), lecz przede wszystkim zapewnione były rzeczy najważniejsze, podstawowe. Każdy miał mieszkanie, z wielkiej płyty często ale miał, każdy miał pracę za którą był wstanie się utrzymać, pracy było dużo, łatwo było ją zmieniać (można się było obyć bez układów i znajomości), edukacja była dużo tańsza (i często wyższej jakości dzięki lepszym nauczycielom, profesorom) i dużo łatwiej było ją pogodzić z innymi obowiązkami. Dzisiaj młode pokolenia często na to wszystko nie mają szans(albo wymaga to niemal nadprzyrodzonego wysiłku) – na to co podstawowe, najważniejsze, na to co jest punktem wyjścia w dorosłym życiu. Młode pokolenia są uzależnione od pomocy rodziców lub zmuszeni do tytanicznego wysiłku by przetrwać kosztem swojego życia albo muszą emigrować, lub co gorsza staczają się, stają się petentami pomocy społecznej. I gdy rozmawiam z ludźmi i porównują ustrój PRL-u do dzisiejszego panującego w Polsce, to mówią, że wtedy było lepiej, łatwiej, że nie zazdroszczą obecnym młodym pokoleniom startu w dorosłe życie. Ale nie musimy się cofać do tego ustroju. Bo drzwi można zamknąć z dwóch stron. Także od strony dojrzałej demokracji, przyjaznej większości obywatelom. Ale to się nie stanie bez aktywności społeczeństwa. I to że wszystkim rzygać się chce polityką i tym co się w tym kraju dzieje, nie usprawiedliwia nic nie robienia. Polakom w konfrontacji międzynarodowej się wydaje, że nasz ustrój jest na wysokim poziomie, lepszy od innych i zrównujemy z błotem ustroje Chin, Rosji czy Iranu. A każdy ustrój ma swoje plusy i minusy. Każdy kraj ma prawo do własnego ustroju, do własnych modyfikacji, a w ostatnich latach liczba demokracji się zmniejszyła. Ciekawe czemu? I zmierzając powoli do sedna, widząc jak obywatele potrafią walczyć o swoje i nie bać się władz w takich krajach jak Rosja, Chiny, Indie, Nepal, Iran, Kirgistan, Uzbekistan, z których Polacy nabijają się z wyższością, to odnoszę wrażenie, że nabijać to się można co najwyżej z Polski i Polaków w tym kontekście. W Polsce protest kilku tysięcy ludzi to wielka sprawa, gdy jest dziesięć tysięcy to dzieje się historia. Protestują na ogół pojedyncze grupy zawodowe, zazwyczaj te same. I jak pokazują przykłady górników, opłaca się im to. A więc jeśli kilka tysięcy górników może coś zdziałać, to co by mogło kilka milionów ludzi (nie przypominam sobie w Polsce strajków generalnych ani milionów protestujących na ulicach). Siła jest nie w jednostkach, tylko w wielkie grupie – to jest jeden z fundamentów demokracji, o której marzyliśmy i nadal tak naprawdę marzymy (czy słusznie pokaże historia). Skoro ludzie w takich jak wymienione kraje mają odwagę, nie boją się władz, użytych nieraz pałek i gazów ze strony policji/milicji i co najważniejsze potrafią zmusić swoje władze do działań korzystnych dla protestujących w słusznej sprawie, to dlaczego to jest niemożliwe w Polsce? Czemu nie potrafimy wyrazić swojego niezadowolenia? Czemu jesteśmy tacy zahukani, wystraszeni? Chyba że mnie tylko się wydaje, iż w Polsce nie jest zbyt dobrze łagodnie mówiąc, może jest super i nie ma powodów do wyrażania niezadowolenia.
A zatem na całym świecie ludzie o różnych poglądach, statusie, wieku, potrafią walczyć o swoje, o wspólny interes, przeprowadzać różne akcje, protestować, wywierać naciski na władze – i odnosząc często sukcesy, tylko nie w Polsce, może za wyjątkiem wspomnianych agresywnych górników. Cała Ameryka Łacińska potrafi protestować wielkimi siłami, jak im się nie podoba coś, to nie ma zmiłuj się. Przedmiotowe zdjęcie pokazuje, że w Meksyku też potrafią protestować. W większości krajów wyprawy widziałem demonstracje, protesty. I władze się boją działać przeciwko takim masom ludzi. Wiedzą, że to im się opłacić nie będzie. A ostatnie przykłady z Europy Zachodniej i Południowej, a więc prawdziwych demokracji, ukształtowanych pokazują, że jak się chce to można, zresztą te narody i wcześniej potrafiły obalić niejeden rząd i wymusić na rządzących oczekiwane przez nich działania lub zaniechanie działań. O tych krajach też niżej.
Państwo Polskie stworzyło bardzo trudne warunki do życia dla większości: brak pracy lub praca niemal non stop i inne obowiązki, śmieszne wynagrodzenia (albo mniej pracy i wynagrodzenie jeszcze śmieszniejsze), kredyty na całe życie, długi, wielu 20-30-40latków(starsi też) jest uzależnionych od pomocy finansowej rodziców i rodziny (kupowanie przeróżnych rzeczy(choćby sprzętów i mebli do mieszkań, domów), remonty, opłacanie wakacji, spłacanie różnych rat lub pomoc w spłacaniu kredytów za mieszkanie, dom, samochód itp., pomoc w gotówce gdy ciężko dociągnąć do pierwszego, pomoc w żywieniu, w opłacaniu bieżących rachunków, w opiece nad dziećmi(wnukami) etc.). Wszyscy narzekają, ale nikt nic nie robi, kiedy miliony Polaków każdego miesiąca walczy o przetrwanie i odrobinę godnego życia. A siła jest nie w pojedynczych głosach, a w tłumie ludzi żyjących w takiej samej sytuacji i mających podobne oczekiwania. Ale lepiej narzekać i nic nie robić. Wobec tego władze mogą uważać, że nie ma problemu. Gdyby rodzice, babcie, dziadkowie i cała reszta rodziny jednego dnia wszystkim młodym w Polsce, by powiedziała, od jutra zero pomocy, zero pieniędzy. Kochajmy się, wpadnijcie w niedzielę na obiad, ale z całą resztą musicie radzić sobie sami – to miliony młodych i mniej młodych Polaków stanęłoby na skraju przepaści finansowej, życiowej, a innym obniżyłby się bardzo standard życia. Ale może wtedy młodym ludziom chciałoby się coś dla siebie zrobić, coś dla siebie wywalczyć, by ich życie było normalniejsze, spokojniejsze. Jak widzę młodych ludzi wiecznie w pracy, w biegu, w nerwach, stresie, żywiących się czym popadnie, wyżywających się wzajemnie wieczorami na sobie, rodzinie w domu, pełnych frustracji, problemów, w tym zdrowotnych, z chronicznym brakiem czasu, często bez perspektyw. Jak widzę sfrustrowanych młodych wykształconych inteligentnych ludzi, których nie stać na mieszkanie, nie stać się samemu utrzymać, a kino z pizzą to ekstrawagancja, bo trzeba liczyć każdą złotówkę - to zastanawiam się po co tak żyć, przecież nie warto. Tyrać całe życie by przetrwać i umrzeć w wieku 40 paru lat na zawał albo na starość być wrakiem psychicznym i fizycznym, który długo nie pociągnie. To nie ma absolutnie sensu. Wszyscy gonią, kombinują, dla paru groszy, dla przetrwania albo dla lepszego telewizora, nie mają czasu dla siebie, przyjaciół, na relax, ciekawe spędzanie czasu, na to też nie mają pieniędzy często. A przecież życie to coś więcej. Wieczory w gronie ukochanych i przyjaciół, na mieście w restauracji lub pubie, w kinie, w parku, weekendy w górach, nad morzem, czy w Barcelonie albo Paryżu, tenis, basen, rower. Czas na własne przyjemności, zainteresowania, czas dla bliskich. Czas na wakacje i to nie w pośpiechu, bo szef z wyrzutami dał jakieś nędzne 2 tygodnie, które nakazują mu przepisy (a ile razy nie dał mimo przepisów). I wiele innych jest ciekawych rzeczy, które warto robić. Nie tylko praca, pieniądze, obowiązki, kłótnie i narzekanie. Ale by żyło się lepiej, trzeba coś dla siebie zrobić, trzeba przycisnąć tych którzy decydują o naszym życiu, wmawiają nam że 950zł netto minimalnego wynagrodzenia to jest już całkiem nieźle, kiedy to jest równoznaczne z bezdomnością. Oni muszą widzieć, że to się młodym ludziom nie podoba, nie zgadzają się na to i zmuszą ich do zmian. Ale póki młodzi nic nie zrobią, nic się nie zmieni. Ale gdzie indziej potrafią. Wielodniowe protesty, wielodniowe strajki generalne. Protesty po kilkaset tysięcy ludzi uchodzące za niezbyt duże, protesty po milionie i kilka milionów ludzi, strajki generalne w których uczestniczy i ponad 10 milionów ludzi jak niedawno w Hiszpanii, co podawały media. A poza Hiszpanią, m.in. Francja, Grecja, Włochy, Belgia, UK, Irlandia, Portugalia, Niemcy też potrafią walczyć o swoje gdy trzeba, zmobilizować się (a na naszym podwórku przykładowo Węgrzy, Rumuni, czy dużo zamożniejsi Słoweńcy z malutkiej Słowenii). A więc inni potrafią się wykazać obywatelską postawą, mimo że są dużo bogatsi niż my i żyją dużo dużo lepiej, jak Polacy jeszcze długo (a może nigdy) żyć nie będą – i ci inni mimo to są niezadowoleni, chcą gremialnie strajkować, protestować. W wielu krajach potrafią przeprowadzić strajk generalny i robią to często, bo tam rozumieją, że dzisiaj polityką rządzą sondaże i nastroje wyborców, a milion czy miliony ludzi na ulicach, strajk generalny to wyśmienity sondaż i okazanie nastrojów – z czym trzeba się liczyć. Inaczej politykom się wydaje, że obywatele uważają, że w danym państwie jest super. A u nas większość społeczeństwa ma podobny punkt widzenia, a rządzą mniejszości o agresywnym usposobieniu, nastawieni tylko na branie, na siebie, że im się należy – a niech reszta na to płaci. Owszem, są kraje wyjątkowo inteligentne, z wyjątkowo inteligentnymi politykami, którzy bez strajków, w tym generalnych, potrafią zadbać o obywateli (np. kraje skandynawskie), ale to są wyjątki.
Kiedy nauczymy się utrzymywać równowagę pomiędzy obowiązkami i przyjemnościami? Kiedy nauczymy się wzajemnie szanować, okazywać sobie życzliwość? To potrafią narody biedniejsze od nas. Kiedy Polacy przestaną gonić za każdym groszem, za dodatkową fuchą i zamiast tego pomyślą o swoim zdrowiu, pójdą na spacer, rower, na kawę ze znajomymi, spędzą rodzinnie czas, czy pojadą gdzieś na weekend? W ten sposób żyją miliony młodych ludzi w wielu krajach i to nie tylko na przykład w bogatej Europie Zachodniej, ale także w wielu biednych krajach na innych kontynentach. Jest to kwestia mentalności, nie tylko pieniędzy. Jest czas na pracę i obowiązki, ale potem czas na odpoczynek, zabawę, rozrywkę, sport. Zamiast praktycznie całego dnia spędzić na obowiązkach w pracy i w domu, krótki sen i od nowa, a w weekend nadrabianie obowiązków, których nie zdążyło się zrobić w tygodniu – można żyć zupełnie inaczej. Można umiarkowanie czasowo pracować i lubić swoją pracę, czerpać z niej przyjemność, po pracy pójść na basen czy rower, potem na kolację ze znajomymi do przytulnej kafejki, a weekend spędzić z ulubioną książką przeplataną spacerami czy polecieć na weekend do Londynu. Brednie piszę – dla wielu Polaków pewnie tak, ale gdyby na przykład Francuzi mięli żyć tak jak Polacy, to prędzej ustawili by się w kolejce i zbiorowo skakali z wieży Eiffla. Oni rozumieją, że życie trwa tylko kilkadziesiąt lat i trzeba z niego korzystać, a obowiązkowo robić tylko to co naprawdę trzeba. Gdyby młodym Francuzom, władze państwa próbowały choć w cząstce zgotować taki los jak polskie władze na przestrzeni ostatnich lat zgotowały młodym Polakom, to roznieśliby ten rząd na strzępy i wszystkie mu podobne. Oni rozumieją bowiem co to prawdziwa demokracja i wpływ na to w jakim się żyje kraju.
Nie wiem czemu większości Polakom, zapewne moje ostatnie zdania wydają się utopią i twierdzą że tak się nie da. Da się jeśli tylko się tego naprawdę chce. Ale jesteśmy tchórzami mocnymi tylko w gębie wśród rodziny i znajomych, najlepiej po kilku głębszych.
Ale skoro potrafimy tylko narzekać, nic nie robimy, to widocznie żyje nam się wszystkim w Polsce fantastycznie, jest to kraj szczęśliwości, a narzekamy tylko dlatego, że mamy takową jedną z narodowych cech. Wobec powyższego nie dziwmy się, że kolejne rządy dbają tylko o siebie, a nie o obywateli. Skoro w Polsce jest tak super, ludzie są tak szczęśliwi, to po co coś robić?

Na przedmiotowej wyprawie w Ameryce Południowej z dodatkiem Północnej spotkałem mnóstwo turystów, podróżników. Tysiące. Z całego świata, w tym z krajów które w opinii zamkniętych w zapyziałej i zacietrzewionej Polsce ludzi, są tak biedne, że przecież nikogo stamtąd nie może być stać podróżować po świecie. A podróżują i to coraz liczniej, z coraz większym portfelem. Ale póki co dominują kraje najbogatsze, bardzo solidnie reprezentowana jest wszędzie tzw. Europa Zachodnia.
Najwięcej podróżuje młodych i to ledwie pełnoletnich, ale starsi też. Bardziej istotne jest kto podróżuje. Nie tylko dyrektorzy banków. Więcej, wśród ludzi z Europy Zachodniej, wśród tej już pracującej części, spotkałem najwięcej osób ze średnim wykształceniem, ale z wyższym rzecz jasna też - pracujących w magazynach, supermarketach i hipermarketach, w urzędach, w szkołach, w sklepach w restauracjach, na zwykłych stanowiskach biurowych w prywatnych firmach, ale też pracowników fizycznych, którzy byli ludźmi światowymi i inteligentnymi. W Polsce ludzie z wielu tych zawodów walczą każdego miesiąca o przetrwanie, a wycieczka do Rio to dla nich science fiction. A przecież tak wcale być nie musi. Spotkałem też sporo osób z krajów biedniejszych, bo byli ludzie z RPA, z innych części Ameryki Łacińskiej, z Czech(które są jednak bogatsze od biednej Polski) czy Azji(Chiny, Indie). Jedni zrobili sobie tygodniowy wypad do Rio czy Buenos, inni przyjechali na pół roku czy rok, a jeszcze inni byli w podróży dookoła świata (bo przecież nie samą pracą człowiek żyje). Robiąc sobie przerwę na studiach, w pracy, zwalniając się z pracy. Przyjechali z ukochanym, ukochaną, z paczką znajomych, przyjaciół, rodziną. Poszaleć. Były też małżeństwa z malutkimi dziećmi, bo przecież fakt posiadania dziecka nie powoduje, że nie można zwiedzać świata. Studenci którzy pracowali przez kilka miesięcy, nie po to, by kupić nowy telewizor, zapłacić czesne, tylko po to by wydać pieniądze na ciekawy wyjazd (nie od dziś bowiem wiadomo, że podróże kształcą). I wszyscy uważali podobnie jak ja, że życie jest po to by się bawić, by z niego korzystać, by robić to co się lubi, a cała reszta, ma prowadzić do tego celu – w tym praca i zarabianie pieniędzy. Nikt z tych wesołych i szczęśliwych ludzi nie wyobrażał sobie pracy od świtu do nocy byleby przeżyć. Pół dnia pracy i pół dnia robienia czego się chce, to minimum, a najlepiej, by tego pierwszego było jeszcze mniej(Francuzi i południowcy w tym są świetni). Świetnie się czuję wśród takich ludzi, bo żyję tak jak oni i nie wyobrażam sobie, by można żyć inaczej, ale w konsekwencji źle się czuję w Polsce, gdy widzę jak niemal wszyscy gonią, szaleją – i z tego niewiele mają, poza stresem, kłótniami, problemami i wrzodami na żołądku.
Patrzymy z politowaniem na pijaczków w bramach (pod sklepami na wsiach), ale czy ktoś nie pomyślał kiedyś, że oni są bardziej szczęśliwi i zadowoleni z życia niż większość społeczeństwa. Jedyny cel dnia to zebrać pieniądze na wino z kolegami i pogadać o pierdołach. Zero gonitwy, chorych ambicji, że coś muszą. Żyją sobie spokojnie z dnia na dzień i potrafią się cieszyć tym, że jest słońce i można pod drzewem posiedzieć na murku. Któż wie, czy to nie jest najszczęśliwsza grupa społeczna w Polsce.


Jeden z czterech lotów linią Mexicana de Aviacion. Linia ta przewiozła ponad 11mln ludzi w 2009r., Meksyk ma więcej dużych linii lotniczych (np. Aeromexico), ale ma tez dużo obywateli. W tej torebce są skarpetki, opaska na oczy i mini pasta colgate ze szczoteczką. Słuchawki pozwalały oglądać filmy i słuchać muzyki. Ale nie zmienia to faktu, że 12 godzin w samolocie jest trochę męczące i nudne. Wolę kilka dni podróżować koleją transsyberyjską w wagonie plackartnym – tam to się dzieje, no i można pochodzić po pociągu, po peronach.

Międzynarodowe lotnisko w Mexico City (Benito Juarez). Położone na 2230m wysokości, czyli raptem tylko około 500 metrów niżej niż słynne lotnisko w nepalskiej Lukli. Ale do najwyższych na świecie to brakuje mu około raz tyle. W 2009 roku obsłużyło około 25 mln ludzi i ponad 320 tysięcy ton cargo (nie mniej przy dużych lotniskach europejskich to nie są porażające liczby). Lotnisko jest na bardzo wysokim poziomie, jest świetnie skomunikowane (autostrady, metro), między terminalami wozi nowoczesna kolejka szynowa. Ponadto jest położone całkiem blisko centrum. W rejonie Mexico są też inne lotniska, obsługujące do kilku milionów pasażerów. Na zdjęciach widać okolice lotniska, oświetloną drogę prowadzącą do stacji metra, fragment systemu drogowego w rejonie lotniska. Duże lotnisko to ruchome chodniki, różne melexy, segway`ie. Sklepy, restauracje, nowoczesne hotele, rękawy prowadzące do samolotów, co jest niemal wszędzie standardem. Na zdjęciach widać też oblegane miejsca z dostępem do prądu i wkoło ludzie z laptopami i innym sprzętem. To też dzisiaj niezbędna rzecz. Ogólnodostępne miejsca z dostępem do prądu, by korzystać z elektroniki, ładować baterie, wifi bezpłatne rzecz jasna. Na zdjęciach też duża część lotniska zajęta na stałe przez linię Mexicana. Dzięki temu bagaż można nadać na wiele godzin przed odlotem i spokojnie bez niego korzystać z atrakcji lotniska. Takim zgrzytem z linią Mexicana gdy wylatywałem z Mexico do Buenos, było to że obsługująca mnie dziewczyna, nie chciała mi wpierw wydać biletu, bo nie mogła zrozumieć jak to możliwe, że lecę do Buenos, a po ponad trzech miesiąca wrócę do Mexico z Sao Pualo. Dopiero po konsultacji z kolegami okazało się, że nie ma nic w tym dziwnego i problematycznego. Ale by mnie nie olała i nie powiedziała „next” musiałem się troszkę wykłócić. Na szczęście dobrze znała angielski, co w ogóle zaskoczyło mnie pozytywnie na wszystkich lotniskach w Ameryce Łacińskiej. Na zdjęciach widać także przestronność lotniska, wszędzie jest szeroko, mimo ogromnej liczby ludzi nie było tłoku, kolejek. Bardzo mądrze zbudowane lotnisko, przyjazne pasażerom. Super. Do tego co widać na jednym ze zdjęć zatrudniają osoby niepełnosprawne – brawo.
































W Meksyku było wszędzie pełno policji, nie tylko podczas meczów piłkarskiej drużyny narodowej podczas mistrzostw w Południowej Afryce(co widać też na zdjęciach). Czułem się w Meksyku bardzo bezpiecznie.





W Meksyku nie patyczkują się z kierowcami źle parkującymi. Solidne blokady lub wywóz auta na policyjny parking. Czy dożyję kiedyś takiej skuteczności polskiej policji? Nie sądzę

Jeden z planów centrum Mexico – ogólnie dostępnych. Przydatna rzecz. Na mniejszym zdjęciu widać sygnalizację drogową, liczby pokazują ile sekund jest do zielonego światła, za ile wskoczy czerwone. Bardzo fajny patent.

Kolejny patent godny uznania. Centrum miasta, zniszczona kamienica, do wyburzenia. Ale żeby nie szpecić miasta, nie robić dziury w ziemi, to zostawiono fasadę, którą od tylu trzyma specjalna konstrukcja.

Ten budynek po prawej na większym zdjęciu i ten na drugim to parking wielopoziomowy w samym centrum miasta. Takich w Mexico City jest więcej, w innych dużych miastach Ameryki Łacińskiej tez takie widziałem. Buduje się takie parkingi, wtapia w otoczenie, sąsiadują z deptakami, zabytkowymi kamienicami, same też wyglądają przyzwoicie, nie szpecą w każdym razie, nie wyróżniają się niepotrzebnie. Ludzie mają gdzie parkować.

W Mexico City sporo jest nowoczesnych szklanych wieżowców.

Renowacja fragmentu Mexico City, a na mniejszym zdjęciu helikopter, popularny środek transportu.

Komunikacja publiczna w Mexico City jest na bardzo dobrym poziomie

Metrobus w Mexico City i jeden z przystanków. Pisałem o tym nieraz. Tego typu linie uzupełniają system metra i są tak samo funkcjonalne. Świetne autobusy (pierwsza klasa, absolutnie nieosiągalna w Polsce), szybkie, pasy tylko dla nich, jeżdżące co chwilę. Oznaczenie ikonami przystanków, tak samo jak w metrze. Tak na marginesie komunikacja publiczna w Ameryce Łacińskiej bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. A autobusy niemal wszędzie były na wyśmienitym poziomie.





Dobrze wyposażona straż pożarna w Mexico City.

Metro w Mexico City. Jedną z bardzo ważnych cech metra, mimo że drobną, jest ikonka (znak) wskazująca, że znajdujemy się przy stacji metra. Musi być ona tak charakterystyczna i widoczna, by łatwo było znaleźć stację. A jak do tego jest fajnie i na poziomie zaprojektowana, to już w ogóle jest super. Metro w Mexico City ma bardzo charakterystyczny znak informujący, że znajdujemy się przy stacji metra. W Europie na przykład Wiedeń ma bardzo dobrze widoczne oznaczenia metra. Metro w Mexico City jest też świetnie dopasowane do danego miejsca. W centrum widzimy tylko znak metra i ładne dopasowane do zabytkowej architektury zejście do metra, na obrzeżach stacje nieraz bardzo rozbudowane (na świecie też popularne jest budowanie stacji na parterach kamienic(nawet zabytkowych), po prostu zamiast np. do sklepu na parterze wchodzi się do stacji metra i wychodzi rzecz jasna, tak jest np. w Pradze, Budapeszcie czy Londynie, jest to bardzo estetyczne rozwiązanie). Oprócz charakterystycznego znaku metra, stacje mają swoje charakterystyczne ikonki (obrazki), towarzyszy im kolor danej linii. To powoduje, że korzystanie z tego systemu jest bardzo wygodne, łatwe, przejrzyste, a do tego tanie. Istnieją bilety jednorazowe, tanie, nie ma żadnych problemów z ich kupieniem, nie ma dziesiątek opcji jak w metrze londyńskim, na którego analizach taryf można bronić doktoraty. Metro w Mexico City jest też ciche i w ogóle w świecie funkcjonuje wiele cichych systemów metra (już wiem dlaczego o czym dalej). W Warszawie puchną uszy i trzeba w metrze krzyczeć. Gdy w Meksyku zapytałem, jak to robią że mają takie ciche metro, to powiedziano mi, że koła są pokryte gumą i dlatego emitują niewiele hałasu. Tym samym czy pod ziemią, czy nad ziemią na obrzeżach miasta, metra prawie nie słychać. Super. Niewątpliwą zaletą jest też szybkość metra i jego rozbudowany system. Obecnie jest 11 linii metra, 12 linia w zaawansowanej budowie, do tego istniejące linie są rozbudowywane i będą budowane kolejne. To wszystko uzupełnia świetny transport naziemny, jak choćby metrobusy czy szynowe kolejki podmiejskie. Metro w Mexico pozwala wygodnie dotrzeć prawie wszędzie gdzie się chce. Są mapki na stacjach pokazujące samą stację i rejon dookoła. Wszystko bardzo przejrzyste. Są też oczywiście ochronne gumy z wypustkami dla niepełnosprawnych na peronach, co widać na zdjęciach, a o których pisałem więcej przy Brazylii. Metro w Mexico City jest młode, bo rozpoczęło funkcjonowanie w drugiej połowie 1969r., czyli raptem 41 lat temu (jak widać jak się chce i potrafi – to można). Do dzisiaj wybudowano ponad 200km torów i szybko powstają kolejne. Dla przykładu jedyną linię warszawskiego metra buduje się już coś 28 lat i jeszcze nie jest całkowicie skończona. A w słabo skomunikowanej i słabo przejezdnej Warszawie system kilku linii metra jest bardzo potrzebny, bez problemu znajdzie pasażerów, tylko żeby wybudowano go z głową, a nie tak jak pierwszą linię, której przebieg jest po prostu idiotyczny. Już wiele razy pisałem, że ta linia, mimo iż biegnie w pobliżu, to nie dociera ani do Starego Miasta ani do Dworca Centralnego. A wszędzie na świecie – poza Polską – metro buduje się po to, by przede wszystkim takie miejsca komunikowało. Metro w Mexico City należy do jednych z największych systemów na świecie i jednych z najbardziej popularnych wśród klientów tej usługi. Korzysta z niego około 5mln ludzi dziennie, czyli podobnie jak w Nowym Jorku, niewiele mniej niż w Tokio, ale do około 8mln w Moskwie jeszcze trochę brakuje. A w Moskwie, gdzie korzystanie z metra przez ostatnie lata znacznie podrożało, jest ten sam problem co w Warszawie. Mają tam co prawda więcej dróg szybkiego ruchu, ale też z pięć razy więcej obywateli, przez co miasto jest trudno przejezdne (zakładając, że cała aglomeracja warszawska ma ok. 3mln ludzi, bo sama Warszawa ok. 1,7mln mieszk.). Jedyną sensowną alternatywą jest tam właśnie metro i różne kolejki szynowe oraz kolej podmiejska. W Meksyku rocznie z metra korzysta około 1,5 miliarda pasażerów. Dla przykładu w Londynie, gdzie linii jest też 11 i ponad 400km torów a więc 100% więcej niż w Mexico, z metra korzysta rocznie „jedynie” około miliard ludzi, czyli około 3mln dziennie. A Londyn obok Moskwy to dwa największe europejskie miasta. Niestety londyńskie metro ma swoje wady i do tego jest bardzo drogie. Warto tu jeszcze zwrócić uwagę, że z tego co patrzyłem na mapę metra w Mexico, to po jednym torze funkcjonuje jedna linia, co czyni system bardzo przejrzystym i prostym, a nie tak jak w Londynie, gdzie kursuje nawet kilka linii po jednym torze. Metro w Mexico jest też tak skonstruowane, by było odporne na trzęsienia ziemi, które się tam zdarzają. To dotyczy wielu systemów metra na świecie.
Na zdjęciach poniższych widać system metra w Mexico. Stacje, w tym skrzyżowanie stacji nadziemnych poza centrum. Widać wentylatory na korytarzach prowadzących do stacji rozpylające mgiełkę wodną, by lepiej było oddychać (na niewielu stacjach jest coś takiego, w samym metrze jeśli chodzi o temperatury było w porządku, choć nie wiem czy są tam tylko systemy wentylacji, czy klimatyzacji też). Na stacjach metra są też różne sklepy i miejsca edukacyjne. Z ruinami i wykopaliskami odkrytymi przy budowie metra, są pomniki, na dwóch fragmentach zdjęcia widać ultrafiolety i nieboskłon zrobiony na suficie tunelu. Można było sobie pooglądać nocne niebo za dnia. Były wystawy zdjęć, ekspozycje muzealne.













Plac Zocalo w Mexico City. Strefa dla fanów podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej w RPA, gdzie Meksyk oczywiście grał.

Obrzeża Mexico. Osiedle bloków 4-piętrowych, ale pełnych zieleni, ścieżek, ławek, niektóre ściany pomalowane tak jak na zdjęciu, place zabaw na dobrym poziomie.

Kilka kilometrów od Starego Miasta w Mexico City (Paseo de la Reforma)

Szklane wieżowce, tradycje ślubne – Mexico City

Rowery ogólnodostępne do zwiedzania Mexico City (podobne obrazki można oglądać choćby w Kopenhadze).

W Mexico City nie brakuje takich placów zabaw i boisk jak na zdjęciu. Widać w tamtejszych parkach ćwiczących, uprawiających tai chi. Zarówno ten plac jak i boisko (znajdują się w dwóch zupełnie różnych miejscach) wykorzystują teren między ruchliwymi ulicami. A więc teren się nie marnuje, a do tych miejsc prowadzą ścieżki poprowadzone estakadą nad ulicami.





Wjazd na płatną autostradę poza granicami aglomeracji Mexico City

Meksykańskie City wieczorem, ale wątpię czy oświetlenie jest spowodowane intensywną pracą. Podejrzane jest to, iż świeci się wszędzie.

Amecameca, ok. 2650m wysokości w pobliżu wulkanu Popocatepetl

Moda w Mexico City

Na głównym zdjęciu Plac Zocalo ze strefą kibiców, z licznymi stacjami telewizyjnymi. Na mniejszych ulica z eleganckimi sklepami, widok z pociągu podmiejskiego na inny pociąg, który nadjechał z innego kierunku oraz plakat z publicznych środków transportu skierowany do kobiet – ofiar przestępstw seksualnych. Muszę przyznać, że podobne plakaty widziałem w większości krajów Ameryki Łacińskiej, które odwiedziłem. Gorące narody to może i problem większy, a może nie, bo zarówno panowie jak i panie są tam bardzo głodni i chętni uciech miłosnych. W Polsce problem tego typu przestępstw też istnieje, ale jest jak wiele rzeczy zamiatany pod dywan, nie mówi się o tym, jak najmniej, a takich plakatów jak w Ameryce Łacińskiej nigdy w Polsce nie widziałem

Xochimilco i charakterystyczne kolorystycznie taksówki. W Mexico City jak w wielu miejscach na świecie udało ujednolicić się kolory taksówek. Są znośne cenowo, dlatego są dużo bardziej popularnym środkiem transportu – mimo nowoczesnej komunikacji publicznej – niż w Polsce. To pozwoliło mi kilkadziesiąt razy korzystać z taksówek podczas mojej wyprawy w różnych krajach wyprawy.

Xochimilco. Kiedyś osobna gmina, dzisiaj część miasta na jego obrzeżach. Słynie z kanałów wodnych i upraw kwiatów oraz roślin, co widać na zdjęciu. Uprawy są prowadzone profesjonalnie.

Obrzeża Mexico City. Nowoczesne autobusy komunikacji publicznej w jednej ze swoich baz.

Jeden z wielkich z dworców autobusowych w Mexico City, oczywiście skomunikowany z metrem, skomunikowany z koleją. Nowoczesny terminal autobusowy tej klasy co lotniskowe, korytarze, tunele. Kilka poziomów.














Kolej podmiejska do Xochimilco. Na pierwszym zdjęciu widoki ze środka i widok na stadion podczas jazdy. Na kolejnych zdjęciach przybliżenie samego składu pociągu i ostatniej stacji w Xochimilco. Co widać na peronach, też są żółte ochronne gumy z wypustkami. Biegną też środkiem peronów, by niewidomi mięli jeszcze łatwiej. Ten pociąg to swoiste przedłużenie metra. Gdy kończy się jedna z linii, to można przejść bezkolizyjnym przejściem na stację kolei podmiejskiej. Jest ona nowoczesna, na wysokim poziomie, nie rożni się standardem od metra, poza tym że biegnie tylko na powierzchni. I tak samo jak w metrze i metrobusie stacje mają swoje ikonki dzięki czemu łatwiej jest dotrzeć do celu, kontrolować stacje, gdzie chcemy wysiąść. Nie ma co ukrywać jest to standard póki co nieosiągalny w Polsce.








Przykłady rozwiązań drogowych w Mexico City. Kilkupoziomowe wiadukty, a na ostatnim ze zdjęć na skutek braku miejsca na szerokość wybudowano drogę na trzech poziomach. Na zdjęciu widać dwa górne. Na obu, gdzie po kilka pasów, auta poruszają się w przeciwnych kierunkach, jest też dwukierunkowy poziom dolny, na powierzchni ziemi.

Jak już jesteśmy przy drogach to wspomnę o pewnej rzeczy. W Bytomiu jest pewne skrzyżowanie bardzo ważnych dróg, w tym obwodnicy. Konstrukcja skrzyżowania i brak świateł powodują, że dochodzi tam do wielu wypadków, kolizji, tworzą się bardzo duże korki (takich skrzyżowań jest rzecz jasna więcej w mieście). Kierowcy w desperacji chcąc dojechać do pracy czy do domu skręcają w lewo w obwodnicę nie tylko z przeznaczonego do tego pasa, ale też z pasa do jazdy prosto i w prawo. Władze miasta mówią, że problem znają i kiedyś rozwiążą, to kiedyś trwa już dobre kilkanaście lat, mówią, że nie da się po prostu zamontować sygnalizacji świetlnej (w co trudno uwierzyć), bo przecież o bezkolizyjnym skrzyżowaniu na obwodnicy północnej Aglomeracji Górnośląskiej nawet nikt nie marzy, wiadomo że takie skrzyżowanie to science fiction. Z kolei policja stwierdziła, że pilnuje tam porządku, w taki sposób, że wyłapuje kierowców, którzy skręcają z niewłaściwego pasa lub jadą za szybko. Bo Polską drogówkę stać tylko na to – na wlepianie mandatów, widocznie nic innego nie potrafią. A ta drogówka mogłaby bardzo pomóc. Wystarczyłoby gdyby policjanci zamiast siedzieć w radiowozie lub opierając się o niego i stać z lizakiem lub „suszarką”, stanęli na skrzyżowaniu w godzinach szczytu i pokierowali ruchem. Nie byłoby wtedy korków i nikt by nie kombinował w desperacji. A ten przykład podaję dlatego, że w Ameryce Południowej (zresztą w Azji czy w Meksyku też) policjanci kierujący ruchem na skrzyżowaniach to bardzo częsty obrazek. I bardzo to poprawia płynność ruchu. Nawet jak są światła to nieraz są wyłączane, bo policjant jest wstanie lepiej reagować, czyt. kierować ruchem, skuteczniej go upłynniać. A w Polsce korków ulicznych mamy pod dostatkiem, ale zobaczyć policjanta kierującego ruchem, to rzecz prawie niemożliwa. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem w Polsce skrzyżowanie gdzie kierował ruchem policjant.







I na koniec jeszcze zdjęcie z lotniska w Mexico City. Widać mój samolot – na linii Londyn Mexico, Mexico-Londyn, Sao Paulo-Mexico (Boeing 767-200ER (wersją 300ER leciałem do Buenos Aires), Mexicana posiada też Boeingi 777, oraz sporo airbusów od małych do wielkich), ale widać też wystawy. Mianowicie na terenie lotniska jest część muzealno-wystawiennicza, ogólnodostępna i bezpłatna, do tego elegancka, gdzie można spędzić trochę czasu z kulturą.

Pozdrawiam
Gregor

2 komentarze:

  1. W Szwajcarii policjanci również kierują ruchem w godzinach szczytu. Spotkałam się z tym w Bernie.

    OdpowiedzUsuń
  2. I pewnie by się jeszcze trochę krajów znalazło, więc dlaczego nie da się w Polsce? pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń