czwartek, 5 sierpnia 2010

105 - FOTO Ciekawostki cz. 1

Skoro zatytułowałem kolejną galerię „Ciekawostki cz. 1”, to można się spodziewać, że nastąpi w nieodległej przyszłości i część druga.


Oto kilka napisów które w jakimś stopniu mogą kojarzyć się z czymś co Polskie, w tym z firmami u nas znanymi. Od góry: Mexico City, Mendoza, Santiago de Chile, El Calafate.

Mexico City. Tego typu stroje i kolory były bardzo popularne i w Meksyku i w Ameryce Południowej. Kobiety tam kochają być kobiece, kolorowe i widoczne. I fakt, trudno ich nie zauważyć.

Ochrona przed słońcem, w użyciu były też parasole, acz rzadko. Mexico City, początek marca.

Mexico City. Sposoby na lepszą sprzedaż. A tak na marginesie nigdzie poza polską nie spotkałem się do tej pory, by na ulicach tyle ludzi rozdawało ulotki, marnując ogromne ilości papieru.

Wejście do metra w Buenos Aires i prewencja przeciwko Dendze (szczepionki nie ma). To rodzaj gorączki krwotocznej przenoszonej przez komary, która w samej Ameryce Południowej ma kilka odmian. Zazwyczaj pierwsze przejście dengi jest dosyć łagodne, kolejne często jest śmiertelne.

Na tym i poniższym zdjęciu fragment wystawy w dzielnicy Boca w Buenos Aires. W Ameryce Południowej bardzo popularne są symbole państwowe, tak samo miłość do drużyn piłkarskich. Na zdjęciu więc widać nawiązania do Argentyny, Buenos Aires i drużyny Boca Juniors.



Noc na lotnisku w Rio Gallegos

Drzemka po/w czasie pracy – Punta Arenas, na tyłach promenady nad Zat. Magellana.

Srający pingwin koło Punta Arenas. Zrobił to bardzo szybko, przypadkiem uchwyciłem tą czynność na zdjęciu. A może chciał mi pokazać, gdzie ma mnie i moje robienie zdjęć. Ale bynajmniej mnie to nie zraziło, wręcz przeciwnie.

Jest Alpinizm, Himalaizm, Taternictwo, jest i Andynizm. Zdjęcie z El Chalten.

Autobus na linii El Chalten – El Calafate. Prośba nie jest bezprzedmiotowa, albowiem po wędrówce po górach z zapachem butów, skarpet i nóg bywa różnie.

To posiłek w autobusie, jeden z najbardziej wyrafinowanych, bo zazwyczaj jest to skromniejsze. Ta malutka przekąska niby miała wystarczyć na 28 godzin jazdy (El Calafate- Bariloche).

Nad jeziorem Nahuel Huapi w Bariloche. Wiatr zrobił swoje.

Lotnisko Pistarini w Buenos Aires i czytelne pokazanie, co cię czeka, jak będziesz chciał wywieźć gatunki zwierząt znajdujące się pod ochroną.

W tym pudełku w którymś z autobusów, zdaje się że w Argentynie, była przekąska. Nawet tutaj znają matrioszki.

Angielska budka telefoniczna w Mendozie (Argentyna).

Mendoza. Zakaz na deptaku rowerów, rolek i deskorolek. A w rogu zdjęcia znak drogowy z Chile zrobiony z autobusu do Punta Arenas: uwaga lisy.

Domek na drzewie w centrum Mendozy.

Za miotłę służą liście palmowe. Mendoza.

3 w 1 – czyli dwie ciężarówki na jednej ciężarówce. W drodze do Puente del Inca.

Puente del Inca. Książkę zapewne przywieźli Polacy udający się na Aconcaguę. Co ciekawe zresztą, podczas przedmiotowej wyprawy po Ameryce Południowej widziałem bardzo dużo turystów z grubymi książkami (oprócz przewodników), był to znaczny procent. Muszę przyznać, że zawsze mnie trochę dziwi, po co ludzie jadą taki kawał drogi, by czytać książki, których nie zdążyli w domu? Gdyby jeszcze ich wyprawa polegała na długotrwałym pobycie w jednym miejscu, gdzie są okresy przestojów, to ma to uzasadnienie, ale przemieszczając się lepiej oglądać to co się dzieje dookoła, a dzieje się dużo. A tak w autobusach nieraz prawie wszyscy zanurzeni w książkach, w hostelach też czytanie książek, zamiast zwiedzania. W parkach na głównych placach również turyści z książkami, podczas wycieczki statkiem po jeziorze Titicaca także.

Przy punkcie sprawdzania pozwoleń na poruszanie się w rejonie Aconcaguy. Tabliczkę ustawiono przy polu trawy o podmokłym charakterze.

W kilku krajach Ameryki Południowej, a także w Meksyku widziałem takie siłownie w parkach, dostępne dla wszystkich i co najważniejsze używane. Zresztą podczas tej podróży widziałem dużo większe zainteresowanie sportem przez obywateli tamtych krajów niż w Polsce. Nie tylko kluby fitness i siłownie, ale także jakieś zbiorowe ćwiczenia w parku czy na plaży, które są czymś zupełnie zwyczajnym. A u nas jeszcze ci nieliczni regularnie biegający poza największymi miastami są często odbierani za dziwaków (no bo przecież lepiej oglądać tępe programy telewizyjne i chlać piwsko). Na zdjęciu Santiago de Chile.

W różnych miejscach świata widziałem takich fanatycznych i nawiedzonych Izraelczyków. To przykład z Valparaiso. Gość ten przez megafon prowadził długi monolog po hebrajsku – w tematyce zapewne tej co zawsze: jak to Izrael osaczony jest przez wrogów, jaki to wspaniały naród, że muszą tak postępować jak postępują, że oni to samo dobro, a Palestyna to samo zło. Nikt go nie rozumiał, nikt go nie słuchał, raczej wywoływał litościwe uśmieszki i pejoratywne odczucia. A w tym ostatnim Izraelczycy są świetni – tak irytujący jak oni mało który naród (jego przedstawiciele) potrafi być.

Na tym i kolejnym zdjęciu rower na budynku w Valparaiso



Ze znakami sierpa i młota spotykałem się na wszystkich pięciu zwiedzanych przeze mnie kontynentach. To przykład z La Sereny.

W tym temacie wg mnie lepsze ładne sztuczne niż brzydkie naturalne. La Serena.

Malunek na dworcu autobusowym w La Serenie.

pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz