niedziela, 8 sierpnia 2010

106 - FOTO rejon Ojosa del Salado, Copiapo

W poniższej galerii część zdjęć została zrobiona z samochodu przez zamknięte okna.


Nad Laguną Verde ok. 4350m, plakat rajdu Dakar w małym budynku zarządzanym przez Aventurismo. M.in. tędy prowadził rajd.

Dopiero teraz miałem trochę czasu się tym zainteresować, a mianowicie dwoma ostatnimi edycjami rajdu Dakar, które odbyły się w Ameryce Południowej (w styczniu 2009 i 2010), edycja 2011 też będzie miała miejsce w Ameryce Południowej. Odcinków Specjalnych (a więc bez dojazdów) było odpowiednio ok. 5600km i ok. 4800km, a rajdy trwały po 14 dni. Gdy przyjrzałem się mapom tych rajdów, to okazało się, że większa część tych obu rajdów toczyła się w rejonach przez które podróżowałem. DAKAR 2009 i wspólne rejony dla mojej podróży i rajdu: linia Neuquen – Mendoza – Valparaiso – La Serena – Copiapo – rejon Laguny Verde (blisko Ojosa del Salado) – oraz start i koniec w Buenos Aires. DAKAR 2010 i wspólne rejony dla mojej podróży i rajdu: rejon Laguny Verde (blisko Ojosa del Salado) – Copiapo – Antofagasta (dwukrotnie) – ponownie Copiapo – La Serena – Santiago de Chile – Mendoza – start i początek w Buenos Aires. Co dla mnie szczególnie ciekawe, ważnym punktem na trasie tych rajdów było nieatrakcyjne miasto Copiapo położone w pobliżu południowego krańca pustyni Atacama. Copiapo było podczas rajdów odwiedzane przynajmniej dwukrotnie, a w 2009r. był nawet etap z Copiapo do Copiapo. W obu tych rajdach była również pokonywana trasa główną drogą(szutrową) z Copiapo przez Przeł. San Francisco (w pobliżu Laguny Verde) dalej do Argentyny. Jednego roku ten odcinek był pokonywany z Copiapo a drugiego do Copiapo. Miałem okazję cały dzień jeździć po drodze na linii Copiapo – okolice Przeł. San Francisco (jedne dane mówią o wys. 4748m, inne o wysokości 200m niższej, patrząc na wysokość Laguny Verde ok. 4330m, bliską odległość do przełęczy i płaski teren, ta druga wysokość nie zasługuje od raz na odrzucenie). W drodze do rejonu Laguny Verde jechaliśmy częściowo mało uczęszczanymi drogami lub miejscami gdzie dróg nie było wcale. Z powrotem do Copiapo jechaliśmy główną drogą, mniej więcej na tej linii biegła trasa Dakaru. Na pewno część odcinków była wspólna i dla naszego przejazdu i dla Dakaru.


Droga szutrowa do przełęczy San Francisco. Miejscami jest tak równa i w tak dobrym stanie, że można jechać znacznie ponad 100km/h. Argentyńczycy do przełęczy poprowadzili drogę asfaltową. Jednak ruch na tej drodze jest bardzo niewielki.

Ta okolica to krajobraz pustynny i wulkaniczny. Wysokości jak na płaskowyżu Altiplano, a otaczające generalnie nieczynne wulkany należące do najwyższych na świecie. Jednakże ten płaskowyż nie jest zaliczany do Altiplano, choć wygląda tak samo. Przyjmuje się ponadto, że to miejsce jest początkiem od strony południowej najsuchszej pustyni świata – Atacama.





Opuszczona miniaturowa osada, być może służy dzisiaj jeszcze osobom wypasającym bydło.

Ponad 3000m wys. – na tym i kolejnych zdjęciach. Widać charakterystyczne wysokie trawy, ale też niższe oraz kaktusy. Tutaj zrobiliśmy przerwę na śniadanie, co widać na jednym ze zdjęć. To miejsce zawdzięcza roślinność kontrastującą z otoczeniem małej rzece, co tutaj rzadkie. W tej okolicy można też było znaleźć sporo minerałów ozdobnych z grupy SiO2.

















Niesamowicie efektowne pustynno-wulkaniczne scenerie na tym i kolejnych zdjęciach. Można im jedynie zarzucić monotonność. Widać też jakiś mały prymitywny cmentarz na jednym ze zdjęć. Wysokość podróży przekraczająca miejscami 4000m. Na dwóch ostatnich zdjęciach z tej serii widać niepozorny acz wysoki masyw wulkaniczny Tres Cruces, jego wierzchołki liczą 6749m, 6629m, 6030m. Od tego wulkanu pochodzi nazwa parku narodowego obejmującego ten teren, m. in. Jezioro Santa Rosa, które poniżej (jego fragment z oddali też widać na jednym ze zdjęć).















Catalina na tym i kolejnych zdjęciach. Kierowca samochodu którym jechałem – to był jej pierwszy raz w rej roli, ponadto to bardzo fotogeniczna dziewczyna.







Na tym i kolejnych zdjęciach jezioro Santa Rosa na ok. 3750m. Widać flamingi (flamenco andino, flamenco chileno) i Vicunię. W Argentynie i w Chile rygorystycznie reglamentuje się dostęp do gór i parków narodowych – zamyka się je – i to nie z powodu ochrony przyrody, co mogę ocenić jedynie skrajnie negatywnie. Toteż teoretycznie Park Narodowy Nevado Tres Cruces jest otwarty jedynie od października do kwietnia (wstęp płatny(kilka dolarów, gdzieś czytałem że 4, ale opłatę miałem w cenie wyjazdu), jest budka strażników przy Lagunie Santa Rosa). To samo ze zdobywaniem okolicznych wulkanów zwłaszcza Ojosa del Salado, na które trzeba teoretycznie dwóch pozwoleń: państwowego nieodpłatnego i odpłatnego od Aventurismo za korzystanie z ich obiektów w tym rejonie. A sezon teoretycznie trwa w tym przypadku jeszcze krócej, bo do marca (jak i na Aconcagui), ale ten miesiąc jest już de facto martwy, bo góry tutaj się zdobywa generalnie od połowy grudnia do połowy lutego (syndrom sztucznego krótkiego sezonu). Jednak jeśli Aconcaguę łatwo zamknąć dla turystów i alpinistów, to tutaj tych przestrzeni nie sposób, ukształtowanie też na to nie pozwala, nie da się bowiem zamknąć jednej czy dwóch dolin i po krzyku. Są co prawda posterunki policji czy wojska, strażników parkowych. Ale zawsze można coś ściemnić, że nie jedzie się ani do parku ani na wulkany. Jest szansa być niezauważonym. Jest szansa nie wzbudzić zainteresowania żadnych służb. Stąd nawet kiedy park i wulkany są teoretycznie zamknięte, to można podjąć próbę zwiedzenia, zdobycia. Potrzeba do tego tylko przynajmniej 2-4 osób, pełnego sprzętu biwakowego z zapasem wody, dobrych namiotów, bardzo ciepłego ubrania, no i przede wszystkim wynajęcia terenówki. Uzyskiwanie pozwoleń w takim wypadku należy zignorować i się ich brakiem nie przejmować, tylko robić swoje bez względu na wszystko. Tutaj nawet w sezonie jest mało ludzi. Będąc tam około 15 kwietnia, ten cały teren był już pusty. Nie było ludzi, nie było turystów, prawie cudem udało nam się zebrać 7-osobową międzynarodową grupę do dwóch terenówek, by w ogóle wyjazd był możliwy, bo w tym czasie już bardzo rzadko organizowane są wyjazdy w ten rejon, a dla mnie samotnie podróżującego o tej porze zebrać inne osoby lub się gdzieś podpiąć, to było naprawdę trudne zadanie. Miałem więc dużo szczęścia, a koszt wycieczki jednodniowej i tak nie był mały, bo wynosił 100 dolarów od osoby. Nad Laguna Santa Rosa trwała już posezonowa naprawa domku strażników, schrony w masywie Ojosa już były nieczynne, a najniższa baza(choć to za duże słowo) nad Laguna Verde, która jest dłużej czynna ze względu na odwiedzających ten rejon turystów, dnia mojej wycieczki była właśnie zamykana, mimo że powinna być otwarta do końca kwietnia. Ostatni pracownicy Aventurismo po przygotowaniu budynku na zimę(mimo że jeszcze trwało lato), właśnie ją zamykali do następnego sezonu, w ostatniej chwili zdążyliśmy ugotować sobie coś do jedzenia na kuchence gazowej tam się znajdującej. Takie są więc realia.











Salar Maricunga przy lagunie Santa Rosa

Jazda przez takie pustkowia to prawdziwa przyjemność

Tres Cruces na horyzoncie

Jedna z nielicznych rzek. W tej okolicy dojechaliśmy do wysokości 4600m.

Mały lodowiec w masywie Nevado Tres Cruces, na horyzoncie pojedyncze inne lub płaty firnowe. W tym rejonie śnieg i lód to rzadkość. Stałe płaty firnowe lub małe pola firnowe oraz malutkie formacje, które można by zaliczyć do lodowców można zobaczyć na ponad 4500m - pojedyncze. Częściej w okolicach 5500-6500m. Ale są też szczyty mające po 6000m, na których nie ma stałego śniegu ani lodu. Nigdzie indziej na świecie poza tym rejonem Andów aż do Boliwii coś takiego jest niespotykane. Wszędzie na świecie takie szczyty są zlodowacone, zazwyczaj bardzo poważnie. Tutaj jednak jest tak mało opadów, mocne słońce jest normą, a do tego jest specyficzne wulkaniczne ukształtowanie terenu, że stały śnieg i lód to rzadkość. Warto też zwrócić uwagę, że nigdzie na półkuli południowej nie ma tak wysokich gór jak Andy.

Widokówka z penitentami, które występują w tym rejonie na dużych wysokościach.

Na tym i kolejnym zdjęciu Ojos del Salado – najwyższy wulkan świata, zaliczany obecnie do aktywnych. Wys. 6893m, choć pojawiają się odchyły co do wysokości, kiedyś nawet uważano, że ma ponad 7000m. Jest to rozbudowany wulkan z kilkoma wierzchołkami. W jego masywie występują pojedyncze małe pola firnowe i lodowce. Technicznie nie sprawia żadnych trudności. Na Ojosie biegnie granica Chile-Argentyna.



Okolice Ojosa del Salado

Okolice Laguny Verde na tym i kolejnym zdjęciu (jakieś 4400m wys.). Na pierwszym z nich prawdopodobnie widać wulkan Mulas Muerats do 5904m. Toyoty Hilux całkiem dobrze radziły sobie w terenie.



Na tym i poniższym zdjęciu Laguna Verde, czyli zielona, choć dla mnie bardziej niebieska (azul). Lustro wody jest na ok. 4330-4350m.



Bardzo słona LagunaVerde, co tutaj normą w przypadku jezior. Widać prawdopodobnie wulkan Negro de la Laguna Verde do 5870m wys.

Gregor nad Laguna Verde

Na tym i dwóch kolejnych zdjęciach widoki makro z nad Laguny Verde. Coś jak glony i sól.





Termalne źródła nad Laguna Verde. Większość jest niezbyt ciepła. Jeden mały basenik jest w budynku w których wisi plakat na zdjęciu nr 1 w tej galerii. Na tej wysokości gdzie normą są bardzo silne lodowate wiatry i mróz, by miło było w takim basenie, woda musi być naprawdę gorąca. Cieplejsze źródła są kawałek dalej od budynku.

Trudny klimat jest tutaj zabójczy dla wszystkiego co żywe

Domek w skale przy lagunie Verde.

Z tyłu widać Ojosa del Salado z małymi lodowcami, a na wcześniejszym planie widać prawdopodobnie również graniczny wulkan El Muerto do 6486m wys.

Droga na znacznie powyżej 4000m, jej jakość pozwalała poruszać się bardzo szybko, zresztą na tej wysokości na niektórych odcinkach trwały prace, mające na celu utrzymać dobry jej stan.

Nevado Tres Cruces przy słońcu pod koniec dnia.

Chryzokola w muzeum mineralogicznym w Copiapo. A na kolejnych zdjęciach część mojej kolekcji minerałów. Dużo okazów, w tym tych dużych sam wykopałem lub znalazłem w różnych zakątkach Polski, Europy, Azji, Afryki, Ameryki Północnej i Południowej. Bywało że z kilkukilogramowymi okazami nieraz dosłownie pod pachą przemierzałem wiele tysięcy kilometrów. Minerały po prostu znajdowałem choćby na Uralu, pustyni Gobi czy pustyni Atacama lub wykopywałem z różnych miejsc odkrywkowych, skał, kopalni odkrywkowych, kopalni głębinowych, jaskiń. Także z hałd górnośląskich czy dolnośląskich. Wyszukiwałem(wypłukiwałem) też w korytach rzek. Takie poszukiwanie minerałów choćby w kopalniach(odkrywkowych i głębinowych), w jaskiniach, bywa niebezpieczne (osuwiska, spadające kamienie, zawalenie się stropów w starych kopalniach głębinowych lub jaskiniach, woda, pogmatwane korytarze) – ale za to jaka adrenalina, no i byłoby nudno gdyby w życiu było tylko bezpiecznie, miło i łatwo. W kopalniach po choćby rudach uranu trzeba było uważać na promieniowanie, a z kolei poszukiwanie minerałów na polach, łąkach w lasach, powodowało np. liczne spotkania ze żmijami. Nie mniej to bardzo ciekawa pasja. Minerały też kupowałem w różnych miejscach, także na giełdach minerałów. Na ostatnich trzech zdjęciach widać m.in. lawę z Etny (z Ameryki Południowej też ją przywiozłem), a także – zwłaszcza na ostatnim zdjęciu – przykłady minerałów z kopalni Wanda w Argentynie. Widać tam ametysty, w tym część z Wandy, widać agaty, w tym nieoszlifowany też z Wandy, poza tym widać kryształ górski, cytryn i kryształ pirytu.



















Prat Plaza w Copiapo

Copiapo na tym i kolejnym zdjęciu



Kolejne zdjęcia z Copiapo. Na zdjęciach 93-letni Ricardo i jego ford z 1930r.





Pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz