niedziela, 13 czerwca 2010

77 - Wodospady Iguazu cz.1 (Brazylia, Argentyna)

7 czerwca wyruszyliśmy ok. 9 w kierunku Foz de Iguazu (duże przygraniczne brazylijskie miasto). Przed nami było jakieś 750km. Samochód: volkswagen gol – zdaje się, że nieznany w Europie. Mały, ale lekki i dawał radę. Prowadziliśmy z Robertem na zmianę w pierwszy i ostatni dzień wycieczki, tym samym przejechałem trochę ponad 700km (na 1764 km – bo tyle przejechaliśmy autem, plus trochę innymi środkami transportu). Ponad trzy miesięce nie prowadziłem samochodu, pierwszy raz odkąd posiadam prawo jazdy, czyli od kilkunastu lat. Ale taka przerwa nie przeszkadza w sprawnej jeździe na polskim prawie jazdy, bo nie wyrabiałem międzynarodowego. Jazda zajęła nam 10 godzin do Puerto Iguazu (Argentyna, ok 770-780km) z przerwą na obiad i wizytę w eleganckim sklepie wolnocłowym na granicy Brazylii z Argentyną. Ceny w tym sklepie były korzystniejsze jeśli chodzi o sprzęt elektroniczny niż w Brazylii. Wszystko 2-3 razy tańsze niż w Brazylii ale też 1-3 razy droższe niż w Polsce. Perfumy były w cenie dostępnych w Polsce. Jako, że ten sklep ma siedzibę w Ameryce Południowej, to trzeba było wszystko schować do specjalnej torby zamykanej na kluczyk przez pracownika. Miałem tylko torebkę na szyi i mini aparat w kieszeni, ale mimo to musiałem to schować do torby, no bo przecież każdy w Ameryce Południowej jest potencjalnym złodziejem. Kpię sobie trochę, bo nie przywykłem do tego typu działań w sklepach wolnocłowych. Tak na marginesie, mojego aparatu na stanie nie było, ale był jeden mały aparat nikona – pierwszy raz widziałem tą markę na tym kontynencie.
Naszą bazą wypadową było małe brzydkie miasteczko po stronie argentyńskiej Puerto Iquazu, na pograniczu z Brazylią i Paragwajem. Było to też moja trzecia wizyta w Argentynie podczas tej wyprawy, wcześniej byłem tam dwukrotnie w marcu. Jako, że również tutaj był czas „zimy” to wieczorem temperatura spadła poniżej plus 15 stopni. Tutaj dla ludzi jest to bardzo niska temperatura. Wieczorem udaliśmy się do pubu, bardzo europejskiego, ale też pustego i drogiego. Dodatkową atrakcją był brak prąd, ale to tutaj jest normalne, więc pub miał agregator prądotwórczy.
Było drogo, ale po pobycie w Brazylii wydawało się całkiem znośnie – piwo 10 pesos, mały kawałek szarlotki 15 pesos. Jadąc samochodem nawet we dwie osoby było dużo taniej niż brazylijskimi autobusami i szybciej, bo autobus, by jechał dobre 15 godzin jak nie więcej, bo do Foz nie wszystkie odcinki są drogami szybkiego ruchu a autobus staje na dworcach sutobusowych, jedzie wolniej, trudniej mu wyprzedzać. Na tym odcinku jest 9 punktów poboru opłat, łącznie jest to coś 73-74 reali, ceny za odcinek od 5 do 12 reali. Drogi to albo o charakterze drogi ekspresowej o dwóch pasach albo o jednym pasie. Na obu dozwolona prędkość to do 110km na h, są czasami oznaczenia, ile można jechać przy suchej nawierzchni ile przy mokrej. Niestety Brazylijczycy to takie same oszołomy jak nasi drogowcy i uwielbiają na dwupasmowych drogach stawiać znaki np. 60km/h, w miejscach gdzie można by bezpiecznie jechać i 150km/h, ponadto jest tutaj sporo fotoradarów, w tym dużo robiących zdjęcia z tyłu. Przychodzi wtedy kwit do domu i trzeba albo mandat wziąć na siebie albo podać osobę prowadzącą samochód, a mandaty są bardzo wysokie, kilkukrotnie wyższe niż w Polsce. Do tego tutejsza drogówka też lubi stać czasami z szuszarkami. Same drogi główne są jednak dobrej jakości, większe skrzyżowania są bezkolizyjne, natomiast oznakowanie pozostawia sporo do życzenia, zwłaszcza brak oświetlenia, a samochody zazwyczaj nie mają możliwości skierować światła nad drogę gdzie jest tablica, a z drugiej strony zatrzymanie się na takiej drodze jest niebezpieczne. Pod tym względem dużo się muszą jeszcze tutaj nauczyć. Jak nie znasz drogi, to jazda w nocy ze względu na oznakowanie jest tutaj bardzo problematyczna. Za opłaty o których pisałem jest utrzymywana droga, remontowana, są służby ratunkowe – co nie zmienia faktu, że ceny są za wysokie. Na rogatkach miast ale nie tylko są posterunki policji, która na wyrywki kontroluje samochody, są też na stałe zamontowane wago w różnych miejscach i każda ciężarówka musi się liczyć z tym, że będzie zważona. To ostatnie bardzo przydałoby się na naszych drogach. Kierowcy Brazylijscy tak samo jak Polscy widząc miliony kretyńsko postawionych znaków ograniczenia prędkości, kompletnie je ignorują. Mamy XXI wiek, coraz lepsze samochody, a ograniczenia prędkości jak sprzed pół wieku. Żaden normalny kierowca nie jest wstanie takich ograniczeń przestrzegać, a znaki ustawiane są często nie tam gdzie trzeba i z jakimiś szalonymi ograniczeniami. Podkreślę jeszcze raz, że paliwo, opłaty za drogi przy dwóch osobach w samochodzie, to dużo mniejszy koszt niż zakup biletu na autobus. A więc rodzi się pytanie, dlaczego tak drogie są autobusy? Generalnie mają stanowić konkurencję dla samochodów, ale tutaj są droższe i wolniejsze. Jest jednak uzasadnienie. Tutaj samochody są bardzo drogie i mimo że na drogach ich nie brakuje, to tak naprawdę wiele osób ich nie posiada i jest skazanych na autobus, bo kolej na tym kontynencie to bardziej ciekawostka. Bardzo jest niewiele linii pasażerskich i też są drogie.
8 czerwca. Tego dnia głównym punktem i jak się okazało jedynym była wizyta nad wodospadami Iguazu po stornie argentyńskiej. Cena biletu to 85 pesos mimo że półtora roku było jeszcze 60. Robert wspominał, że przez te półtora roku w Argentynie i Brazylii wszystko podrożało od kilkudziesięciu do ponad stu procent. Argentyńczycy dodają, że zarobki w górę nie poszły. W ciągu ostatnich kilku lat wszystko tutaj podrożało często nawet o kilkaset procent. Na blogach sprzed kilku lat można poczytać, że w Argentynie spało się za 3 dolary a dobrze jadło za dwa dolary, dzisiaj to już odległa historia. W jednym z postów na blogu pisałem ile trzeba mieć pieniędzy, by tutaj skromnie podróżować. Muszę zweryfikować tamtejsze zapisy już dosyć dawno temu czynione. Jeśli chce się podróżować i zwiedzać aktywnie i intensywnie takie kraje jak Argentyna czy Chile, to trzeba mieć minimum 150zł średnio na dzień, a najlepiej 200zł (150zł może po prostu nie wystarczyć), do Brazylii trzeba dorzucić przynajmniej 50-100zł, taniej może być w Peru czy Boliwii -nie mniej to są kwoty podróżowania niskobudżetowego, oszczędnego, te kwoty nie dają swobody, ponieważ np. wycieczka na Corcovado i Maracanę w Rio oraz autobus z Rio do Assis, to wydatek 410zł, a to są dwa wydatki z większej liczby jakie ponosi się jednego intensywnego dnia. A zatem jeżeli chce się odwiedzać główne atrakcje turystyczne, często przemieszczać, to płaci się wtedy za wszystko kilkadziesiąt lub kilkaset dolarów. Mało zwiedzając i mało przemieszczając się można podróżować rzecz jasna taniej, co nie znaczy że tanio. Natomiast gdyby ktoś chciał swobodnie podróżować po tych krajach w sensie finansowym, to kilkaset złotych może być za mało. Wypadałoby mieć przynajmniej 1000zł na dzień, to pozwoliłoby na dobry nocleg, dobre jedzenie, częste korzystanie z samolotów i taksówek, rzecz jasna oprócz zwiedzania i kupowania pamiątek, na kupowanie nowych aparatów itp. po kradzieży. Nie mniej te 1000zł na tym kontynencie nie wystarczą na szaleństwa, a w Brazylii tym bardziej. Co ciekawe tutaj w prawie każdym mieście można znaleźć hotele z pokojami za setki dolarów, nawet w mało ciekawym Puno w Peru był hotel gdzie pokoje kosztują 300 dolarów za noc. Ponadto tutaj w wielu miejscach turyści płacą dużo więcej niż miejscowi, bo uważa się, że jak kogoś stać przyjechać do Ameryki Południowej to ma walizkę pełną dolarów. W konsekwencji zaciskać pasa tutaj muszą wszyscy, nawet Niemcy, Norwegowie czy Brytyjczycy, nie mam na myśli bogatych osób.
Wodospad Iguazu to ok. 275 wodospadów tak naprawdę dochodzących do 82 m wysokości. Spadają ze skalnych progów na rzece Iguazu, zarówno po stronie Argentyńskiej (gdzie większa część wdsp.) jak i Brazylijskiej. Wdsp. Ma szerokość ok. 2,7km i położony jest w subtropikalnym lesie bogtaym w faunę i florę. Po stronie argentyńskiej podróżuje się pociągiem, do wodospadów dochodzi się pomostami. Opisywanego dnia niebo było bezchmurne a stan wody bardzo wysoki, przez co wodospad był niezwykle efektowny. Czasami się zdarza, że wody jest bardzo mało, do tego pobliska elektrownia Itaipu w dużym stopniu reguluje wodę w tym regionie. Z drugiej strony gdyby była jeszcze większa woda, to dostęp do niektórych pomostów byłby ograniczony, bowiem te pomosty co jakiś czas i tak są niszczone przez wodę, zwłaszcza dwa pomosty, po jednym na każdą stronę wodospadu. Cały dzień z Robertem chodziliśmy po terenie Parku Narodowego, Robert mógł skorzystać ze zniżki jako niemal miejscowy i mógł zapłacić niewiele ponad 10 procent podstawowej ceny. Dzięki temu chce mu się niewiadomo już któryś raz odwiedzać te wodospady.
Wodospad ten jest tak niesamowity i tak efektowny, że ciężko to opisać. Kilka godzin chodziliśmy pomostami nad różnymi wodospadami, pod, przez las subtropikalny. Oglądałem ptaki, jaszczurki, motyle, spore zwierzęta być może oposy, w każdym razie podobne. Najefektowniejsze są dwie kaskady San Martin i Gardziel Diabła (Garganta del Diablo). Ten pierwszy wodospad podziwia się głównie z dołu, ale też jest ścieżka nad. Trzeba się liczyć z chmurami kropli wody. Podejście do końca pomostu oznaczało prysznic, ale wody było bardzo dużo i wodospad niezwykle efektowny. Z kolei Gardziel Diabła ogląda się z góry, długi pomost przez Iguazu i wyspeki prowadzi na skraj tego najpotężniejszego wodospadu, który wpada do kanionu w trzech stron. Kładka kończy się nad samym urwiskiem. Widok nie z tej ziemi, a przy tej ilości wody, nie do opisania huku wodospad robił wielkie wrażenie. Wkoło pełno drobinek wody. Coś niesamowitego! Nie można było oderwać oczu. Straszliwa potęga bez względu gdzie się patrzyło, czy w dół wprost w przepasć czy na otaczające kanion inne fragmenty tej kaskady, do tego piękne tęcze w różnych miejscach. Mimo że było po sezonie, to ludzi było i tak sporo, choć jak mówił Robert w sezonie jest ich dużo więcej i wszędzie kolejki. Ponadto po obu stronach wodospadu są eleganckie i ekskluzywne hotele. Można zasypiać przy huku wodospadu. Iguazu okazał się jedną z najpiękniejszych rzeczy jakie na tym kontynencie widziałem, a było tego dużo. Widziałem też w życiu setki wodospadów, nawet liczące po kilkaset metrów, ale żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ten. Jako, że w przyszłości nie planuję powrotu w ten rejon skorzystałem też z wycieczki łodzią motorową pod wodospad San Martin i jedna z pierwszych kaskad Gardzieli Diabła. Taka 12 minutowa wycieczka kosztuje 100 pesos, a jak ktoś chce film z niej to kolejne 120 pesos, z moje łodzi nie chciał nikt. Łódź mieści około 30 osób, ale było nas kilkanaście. Warto pochować rzeczy do worków wodoszczelnych, które są na wyposażeniu. Łódź bowiem podpływa pod kaskady czego efektem jest solidny prysznic. Ubranie mokre, niezabezpieczony aparat również.
Cena za wysoka jak na coś takiego, ale podpłynąć pod sam wodospad to fajna sprawa. Spędzić dzień nad takim wodospadem to super sprawa, a czas ucieka niezwykle szybko. Dzięki Robertowi, który pożyczył mi swoją lustrzankę cyfrową nikona, mogłem porobić zdjęcia czymś znacznie lepszym niż moją miniaturką, która jednak na łodzi świetnie się sprawdziła. I tak minął ten dzień, wieczorem jak zwykle ruszyliśmy na miasto.
Na razie tyle, ciąg dalszy nastąpi
pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz