piątek, 18 czerwca 2010

82 - ostatki w Brazylii

Mój czas wyprawy powoli dobiega końca. Te blisko cztery miesiące w Ameryce Południowej minęły mi nadzwyczaj szybko (ale to cecha charakterystyczna dla wypraw). Jako, że lubię życie wyprawowe zawsze ze smutkiem z nich wracam. Kilka dni odpoczynku, niekoniecznie w Polsce, i chciałoby się ruszyć dalej. Jednak nie byłbym sobą gdybym zaplanował normalny powrót do Polski, to znaczy najlogiczniejszy oraz najszybszy i najprostszy. Zamierzam blisko 10 dni wracać do Polski, wpierw ponownie odwiedzę na krótko Meksyk a potem jeszcze Londyn i dopiero ostatni, dziesiąty lot tej wyprawy zaprowadzi mnie do Polski. Na jak długo czas pokaże. W zasadzie całą drogę powrotną mam przygotowaną, ostatnie czynności dokonałem po powrocie znad wodospadów Iguazu. Mam więc zakupione wszystkie bilety lotnicze, transfery na i z lotnisk z Londynie, zarezerwowane lub wybrane hostele. Zakupiony bilet z Marilia do Sao Paulo na późny poranek 18 czerwca, wylot późnym wieczorem, ok. 10 000km i ponad 10 godzin lotu.

A teraz o ostatnich dwóch dniach w Lupercio. Częściowo były poświęcone pakowaniu, bo zebrało się sporo różnych drobiazgów. 16 czerwca wybraliśmy się wpierw do pobliskiej dolinki, gdzie wśród lasu jeden z mieszkańców ma ośrodek wypoczynkowy – jezioro, basen, rzeka na której duży sztuczny wodospad i kilka basenów na rzece, doprowadzona w różne miejsca woda do picia. Bardzo to fajne, Robert jako proboszcz ma możliwość korzystania z tych obiektów za darmo i nie tylko z tych. Tutaj wiele osób ma baseny lub buduje. Bardzo urokliwe miejsce. Nie mogłem się powstrzymać i zrobiłem sobie kąpiel pod wodospadem z dosyć zimną wodą. Wodospad sztuczny ale około dziesięciometrowy próg skalny z którego spada prawdziwy. Następnie dojechaliśmy do Marili. Duże miasto, w którym jednak nic ciekawego. Wpierw zakup biletu do Sao Paulo na 18 czerwca za niecałe 82 reale, potem wizyta w makro, w którym ceny wyższe niż w zwykłych marketach w Polsce. Np. mały 14-calowy tradycyjny telewizor "no name" kosztował 299 reale, kiedy w Polsce podobne kosztuja 50 – 100zł (1,8 reala = 1 dolar, oni tutaj wymawiaja nazwę waluty mniej więcej reais). Miejscowi tłumaczą, że te ceny są tak wysokie, bo 75% ceny stanowią podatki. Wszystkie rzeczy zagraniczne są objęte straszliwymi podatkami. Też mają dość tych cen. Ale brazylijskie produkty są niewiele tańsze. Choćby mój aparat wyprodukowany i zakupiony w Brazylii czy produkty spożywcze tutaj wyprodukowane. Wtedy miejscowi maja kłopot z odpowiedzą i stwierdzają, że wszystko tutaj jest wysoko opodatkowane. Nawet kupując w makro najtańsze produkty, to są one dużo droższe niż w Polsce, np. litr nektaru, bo soków 100procent tutaj w sklepach praktycznie nie ma, kosztuje od 3 do 5 reali, a półlitrowy jogurt danone 5,50 reala. Następnie udaliśmy się do centrum, gdzie nie ma nic ciekawego. Jest tylko jedna ulica handlowa, po której mogą jeździć samochody, ale nie można parkować, w zamian jest szerszy chodnik. Tutaj chciałem kupić widokówki i w Brazylii ten temat okazał się bardzo problematyczny. Już w Sao Paulo zerkałem czy nie ma gdzieś widokówek, ale nie. W Rio widziałem tylko raz na Corcovado, a chodząc po Copacabanie i w centrum nigdzie ich nie widziałem, w kioskach co do zasady ich nie ma. W rejonie Iguazu po stronie brazylijskiej też ich nie było. Może nie ma tu tradycji wysyłania kartek, ale niech chociaż pomyśla o turystach. Znalezienie kartek w Marilia graniczyło z cudem, gdy już się poddaliśmy, kobieta w kiosku z szafki wyciagneła kilka biało-czarnych zdjęć Marili, którę mogą robić za widokówkę. Dobre i to. Kartki wysłalem dnia następnego z Lupercio oraz kolejna porcję płyt ze zdjęciami (nie zatracilem swiadomosci, ze jestem w Ameryce Poludniowej). Oczywiście kopert na poczcie też nie było, trzeba było kupić gdzie indziej. Tutaj nigdzie na poczcie nie ma kopert, kartek, chyba że ktos prywatny prowadzi osobny punkt handlowy z takimi rzeczami. Wysłanie kartki do Polski to niecałe 3 reale, a wysłanie koperty ważącej około 50 gram mniej niż 9 reali (do tego w Lupercio i w ogóle w całej Ameryce Południowej, wszędzie na pocztach spotkałem bardzo życzliwych i pomocnych pracowników, usmiechniętych – czy dożyję czegoś takiego na polskich pocztach?). Tak na marginesie dotarła też do Polski ostatnia wysyłana przeze mnie przesyłka z Limy. Reasumując ten temat, to w Brazylii jak ktoś chce wysyłać widokówki i je gdzieś zobaczy, to niech je kupuje od razu. Ja na Corcovado nie kupiłem kartek, bo by mi przeszkadzały w dalszym zwiedzaniu, ale wtedy nie przypuszczałem, że to będzie tutaj tak duży problem.
Kolejnym punktem dnia było odwiedzenie tutejszego centrum handlowego, gdzie są najlepsze lody jakie jadłem w Ameryce Południowej. Fakt, że za solidny kubeczek (4-5gałek) trzeba zapłacić 10 reali, ale naprawdę warto i w gruncie rzeczy niedrogo. W tymże centrum handlowym w perfumerii woda toaletowa kosztuje często 230-250 reali za 50ml, kiedy w Paragwaju czy w sklepie wolnocłowym 40-50 dolarów (w Polsce zdaje się, że podobnie). Ale jak już nieraz pisałem, tutaj są wszędzie takie ceny, że można je okreslić jednym słowem – szaleństwo. Polska przy Brazylii to tani kraj. Widzieliśmy też polskie ozdobne kury, które za parę kosztowały 100 dolarów, w Polsce 6 razy mniej. Wieczorem tutejszy krawiec przywiózł dla mnie prezent zamówiony przez Roberta czyli koszulkę w kolorach Brazylii, idealna, wzorowana na oryginalnej, taka tutaj kosztuje 100 dolarów. Co tutaj częste od swojego księdza parafianie nie chcą prawie nigdy pieniędzy, pomagają jak mogą, cieszą się że mają księdza. Dokonaliśmy więc z Robertem wymianę prezentów. Ja przywiozłem Robertowi czapkę z Cuzco z Peru, wyjeżdżam z koszulką Brazylii. I tak minął dzień.
17 czerwca, który tutaj jeszcze potrwa kilka godzin, a w Polsce już 18 – w chwili pisania tych zdań. Tego dnia Robert umówił nas na zwiedzanie plantacji kawy. Bardzo mili, życzliwi ludzie, bardzo fajne spotkanie. Wszyscy chcieli nam wszystko pokazać, wprowadzać maszyny z budynków, nawet poznaliśmy bardzo fajnego policjanta z Lupercio, z którym mam zresztą zdjęcie. Muszę przyznać że ludzie w Lupercio i okolicach są tak fajni, że straszliwie ich polubiłem. Ich mentalność, ich sposób życia i podejście do niego, bezinteresowność, jak dla mnie jest super. Poczułem, że to moje bratnie dusze. Na tej plantacji kilka pokoleń ludzi i każdy mnie brał za rękę i pokazywał. Najstarszy jak działają maszyny, pokazał swoje wynalazki, jak suszy się kawę, wypala (temp 700 stopni), przez jakie maszyny kawa przechodzi, jaką jakość ma itd. i najchętniej podarowałbym mi cały plecak kawy w prezencie. Młodszy pokazywał plantację, która kawa jest dobra do zbioru, ręczne urządzenia i większe maszyny do zbioru z drzewek kawy, choć przyznał, że najlepsze jest zbieranie ręczne. Że kawa bardzo lubi się z bananowcami, dlatego rosną zawsze przy plantacjach. Co do węży, że jest tutaj spotykanych kilka jadowitych gatunków, ale więcej ich jest koło Marili. Pokazywal jak przygotowuje sie ziarna kawy na przyszle sadzonki pod nowe krzaki. Jeszcze młodsza dziewczyna pokazywała mi warzywa, zabrała mnie na plantację mandarynek. Tak serdeczni ludzie, cieszący się z naszej wizyty, bezinteresowni w tym, w pokazywaniu wszystkiego, poświecaniu czasu - coś niezwykłego. Polska gościnność jak prawie wszystko w Polsce jest przereklamowana, tutejsza gościnność jest niesamowita i te serdeczne uśmiechy. Na koniec obdarowali nas avocado prosto z drzewa, a potem zaprosili na obiad. Drzewka kawowe dają kawę około 50 lat, a dobrze zarządzane nawet 70 lat. Każdy plantator musi zostawić 20% buszu, czyli lasu, nie może obsiać całej swojej ziemi. Kawa już wypalona obecnie kosztuje ponad 300 reali za 60kg, ta jednostka miary ma tutaj swoja nazwę. Były jednak czasy, że kosztowała 80 reali. Najlepsza kawa jest wysyłana do USA, Canady, Europy, bo konsumenci wymagający. Na rynek brazylijski trafiaja gorsze gatunki kawy. Gdy kiedyś przeszła trąba powietrzna rodzina utrzymywała się z robienia lalek i szycia ozdobnych różnych rzeczy przez żeńską głowę rodziny. Brazylijczycy to ludzie przedsiębiorczy, pozytywnie nastawieni do tego co robią. Zupełnie inna mentalność niż Polaków, my się takiej nigdy nie dorobimy jako społeczeństwo, a przynajmniej część by się pilnie przydało. Co do obiadu, to było kilka dań, królewski obiad, z desrem, nie pozwolono nam nawet odnieść naczyń ze stołu. Tacy tutaj są ludzie, a ja korzystam z tego, że księdza Roberta chętnie tutaj zapraszają. Przy takich obiadach mam okazję oglądać domy i są naprawdę fajne, często na bardzo wysokim poziomie. Na ogół parterowe, nierzucające się w oczy, choć w środku może być super. Tutaj nie buduje się quasi dworków z kolumienkami czy domków gargamela, mimo że niektórzy ludzie się bardzo bogaci. Ich domy nie różnią się od sąsiednich, poza tym co w środku rzecz jasna. A w Polsce nawet najmniejszy dom musi mieć choć jedną kolumienkę, a najlepiej dwie i nad tym niby stylizowany balkon (czym więcej pięter tym w Polsce pokazanie wyższego statusu (poziomu) majątkowego i jednocześnie dużo niższych statusów (poziomów) w innych materiach). Kicz i tandeta do potęgi, po prostu szkaradztwo, ale najwidoczniej nie mam polskiego gustu. Zresztą odkąd podróżuję czuję się przede wszystkim obywatelem świata i z każdego kraju staram się wynieść dla siebie to co dobre. Uwielbiam różnorodność świata, różne gusta, mentalności. Są takie które mi pasują, są takie które wręcz przeciwnie.

Nieraz już o tym pisałem, ale owoce tutaj mają świetne. U Roberta jemy sobie prosto z plantacji różne- m.in. kokosy, avocado, pomarańcze, mandarynki. W poprzednim poście przy zdjęciach pisałem o empanadas, ale tutaj nie ma takich jak choćby w Argentynie, są to innego rodzaju wypieki, zbliżone. Warto też wspomnieć o bardzo ciekawych rondach, które tutaj stosują. Są wręcz genialne. Biegnie główna droga i na takim skrzyżowaniu droga również biegnie prosto ma pierwszeństwo. Kierowca chcący jechać prosto nie musi zwalniać, robić żadnych manerwór kierownicą, a kierowca chcący jechać np. w lewo. nie wjeżdża na typowe rondo, tylko ma drogę odchodzącą w prawo, która robi fragment koła. W ten sposób może sobie spokojnie wyhamować, następnie zatrzymuje się jeśli to konieczne przed główna drogą, przejeżdża ja i po chwili wjeżdża na droge w kierunku w którym chce pojechać. Na głównych drogach gdy są ronda albo trzeba skręcić w lewo a nie ma specjalnego pasu kierowcy wszyscy muszą zwalniać czy się zatrzymać, robi się zamieszanie. Tutaj nie. Kierowca jadący prosto nadal szybko sobie jedzie, a kierowca jadący w lewo zjeżdża na osobny pas po prawej stronie by łukiem dojechać na jego drogę. Bardzo to pomysłowe i praktyczne oraz bezpieczne. Tutaj też w każdej miejscowości, w tym na głównych dogach jest wiele betonowych progów spowalniających, nieraz tak wysokich, że trzeba uważać na podwozie. Nie zawsze są dobrze oznaczone. Inny patent często stosowany jest na Węgrzech, tam przed wjazdem i wyjazdem z miejscowości jest często taki ostry zakręt z wysepka, gdzie nie ma wyjścia jak zwolnić. A więc co kraj to obyczaj. Tutejsze domy nie są ocieplane ani ogrzewane, bo nie ma potrzeby, ale jednak gdy podczas tutejsze zimy temperatury schodzą do 10 stopni Celsjusza to pojawia się problem. W domu też nie ma zazwyczaj ciepłych choćby koców. Natomiast ciepła woda jest tutaj uzyskiwana generalnie poprzez takie podgrzewacze montowane nad prysznicem, za to w kranach kuchennych jest tylko jeden kurek do wody. W Lupercio otwarto niedawno prywatny uniwersytet, który ma być rozbudowany i tutaj akurat wejście zrobiono ala dworek – brzydkie i rzadko spotykane w Brazylii. Chcieli się wyróżnić wyższymi lotami ale im nie wyszło - oczywiście to tylko moja subiektywna opinia. A jeżeli poziom kształcenia w tutejszych prywatnych uczelniach jest taki jak w prawie wszystkich polskich – to jest to strata czasu i pieniędzy. Chyba, że tutaj – tak samo jak w Polsce – też świstek papieru jest ważniejszy od tego co w głowie i od potencjału intelektualnego.

Gdzies w internecie przeczytalem artykul jednego z publicystow przebywajacych w RPA na Mistrzostwach Swiata w Pilce Noznej i poswiecil kilka zdan temu, ze sa to pierwsze mistrzostwa gdzie narzeka sie na kradzieze w hotelach, korki na ulicach, balagan w miastach, klimat. Ciekawe jak poradzi sobie pod tym wzgledem Brazylia za 4 lata?

Idę kończyć pakowanie i jutro przed północą lokalnego czasu pożegnam Brazylię. Ale na koniec, także na blogu chciałem bardzo podziękować Robertowi za królewską gościnę. Aż żal wyjeżdżać. Bardzo dziękuję za wszystko raz jeszcze! Rownie serdecznie dziekuje za goscine Zdzislawowi, wujkowi Roberta!

Pozdrawiam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz