sobota, 26 czerwca 2010

88 - juz w Polsce (koniec wyprawy)

Przedostatniego dnia wieczorem (rozpocząl sie juz weekend) wracając do hostelu na ulicach Londynu widzialem mnostwo kobiet w bardzo imprezowych nastrojach. Odstawione, bardzo wyzywajaco ubrane i do tego czesto byly to bardzo atrakcyjne kobiety - Brytyjki, cala plejada osiadlych tutaj narodow, pewnie tez turystki. Mysle ze Londyn moze smialo konkurowac pod tym wzgledem z Meksykiem, a tak szalenczo sie bawic jak Brytyjczycy potrafi malo kto.
Ostatni dzień wyprawy, której głównym celem była Ameryka Południowa. 26 czerwca 2010r. Pobudka o 4:50, początek kolejnego upalnego dnia w Londynie. Szybko się ubrać, oddać klucz do pokoju, by dostać 5 funtów depozytu. Następnie na stację metra, gdzie o 5:18 miałem skład metra w kierunku interesującej mnie stacji Victoria. W takim mieście jak Londyn metro powinno kursować całą dobę, a nie startować dopiero po 5:00 rano i to tylko niektóre fragmenty, nieliczne (do tego i w przypadku pierwszych i ostatnich przejazdów metra w Londynie nieźle wszystko zagmatwali i przekombinowali). Gdybym miał autobus na Luton pół godziny wcześniej, musiałbym do startu mojego autobusu dojechać taksówką albo szukać gdzieś jakiegoś autobusu. Do tego mimo że oznakowanie w metrze londyńskim nie jest doskonałe, to wczesnym rankiem dochodzą kolejne kłopoty. Skład pokonuje fragment linii. Nazwy na tablicach przed wejściem na peron, a nazwy na tablicy świetlnej są różne. Musiałem się pytać pracowników, dobrze że stacja Bayswater jest spora i pracownicy widoczni. Nie mogłem sobie pozwolić na wpadkę, bo miałem wszystko na styk- skład metra, start autobusu i dojazd na lotnisko. Nie dało się niskobudżetowo inaczej, o tej nieprzyzwoicie wczesnej porze. Rano to metro, które kursuje, czyni to co kilkanaście minut. Na stacjach zazwyczaj jest tylko jedna tablica świetlna, a powinno być kilka i do tego informacja o pociągów pojawia się najwyżej na 5 minut przed jego przyjazdem, jakbym nie mogła wcześniej. Pozostaje wiara, że będzie dobrze. Skład przyjechał z 2-minutowym opóźnieniem, jego cała trasa o tej porze to 7 stacji na linii zielonej. Musiałem wysiąść na 4 stacji –South Kensington. Tutaj dochodzi linia Piccadilly, ale dwie stacje dalej jest stacja Victoria, gdzie oprócz dochodzącej linii Victoria jest potężny dworzec kolejowy. Logika nakazywałaby, by tam właśnie dojechał skład, jeśli już nie pokonuje całej linii. Ale stoję na stacji South Kensington i szukam tablicy świetlnej, niewidocznej na sporym peronie. W końcu chodząc po nim dotarłem i do tablicy, a tam zero informacji o pociągu. Przyjechał jednak kolejny skład po około 10 minutach, też linia zielona, ale to ta inna, o czym pisałem przy poprzedniej wiadomości. Ona też pokonywała tylko fragment linii, ale dojeżdżała także do stacji Victoria. Czas przejazdu łącznie 6 stacji londyńskim metrem zajął mi 23 minuty, licząc od godziny o której miał przyjechać skład na Bayswater do momentu wyjścia na peron na stacji Victoria. Beznadzieja. Londyńczycy może byli pierwsi co do metra, ale dzisiaj są daleko w tyle za wszystkimi, gdzie jest tych linii przynajmniej kilka – dużo bardziej przejrzystych i dużo lepiej funkcjonujących oraz dużo tańszych. Następnie kilka minut piechotą i wchodziłem do autobusu green line, który także obsługuje na tej linii pasażerów easy bus. Normalny duży nowoczesny autobus, czytaj wolniejszy od szybkich busików easy bus (easy bus też ma normalne autobusy, ale rzadko widziałem je na drogach). Zostawiłem plecak w otwartym luku bagażowym i się zastanawiałem jak to tak może być, przecież zaraz ktoś może podbiec i skraść bagaż. Potrwa zanim przyzwyczaję się, że to Europa a nie Ameryka Południowa. Ruszyliśmy o 6:00, na lotnisku mieliśmy być o 7:20 a start mojego samolotu o 8:15 (jakby nie można było o 10:15 na przykład – ale cóż to wizzair). Normalnie bilet green line na tej linii kosztuje 14 funtów w jedna stronę, powrót dodatkowe 4 funty, bilet ważny jest kilka miesięcy. Ja zapłaciłem i tak dużo jak na easy bus, bo 6 funtów, ale późno kupowałem bilet, jak się je kupuje wcześniej to kiedyś można było nawet za funta, teraz ceny są od dwóch funtów zdaje się – i zazwyczaj podróżowałem tą linią za takie stawki. Przykładowo linia autobusowa na lotnisko w Sao Paulo kosztuje 11 funtów, czyli też sporo, ale jest na szczęście opcja metro plus autobus – dużo tańsza. O tej porze drogi były puste, autostrada luźna i mimo że muzułmański kierowca pomylił zjazdy na lotnisko i musieliśmy wracać, to przyjechaliśmy 10 minut wcześniej niż mieliśmy. Nowe lotnisko Luton jak dla mnie jest przekombinowane i ma swoje wady. A więc jak widać bogatsi i bardziej doświadczeni od nas też potrafią coś spieprzyć. Gdy wbiega się na lotnisko mając mało czasu, można świetnie sprawdzić czy są dobre informacje na tablicach, przejrzyste, które pozwalają szybko odbyć odprawę. Luton tych kryteriów nie spełnia. Wbiegając nie ma ani żadnej informacji ani tablic gdzie są punkty nadania bagażu, gdzie jakie linie operują, kawałek po lewej stronie widać duży napis odloty na pierwszym piętrze i niby tam powinno się udać. Ale nie, trzeba iść prosto po wejściu i dochodzi się do punktu nadawania bagażu. Znalazłem moje stanowisko, już ostatni pasażerowie stali. Przed wylotem kilka miesięcy wcześniej wykupiłem dodatkowe 5kg i poprzedniego dnia udało mi się spakować na wyczucie tak, że miałem 19,6kg. Plus solidny ubiór, plus podręczny plecak, łącznie ponad 30 kg. Tanie lotniska mają często wadę, że tzw. niewymiarowe bagaże jak mój plecak trzeba nadać na innym systemie bagażowym. Więc i tutaj musiałem odnaleźć miejsce, gdzie mogłem zostawić plecak, jest przy schodach na piętro, gdzie są odloty. Bogatsze lotniska mają takie systemy bagażowe, że prawie wszystko można nadać tam, gdzie odbiera się bilet. Następnie sprawdzanie paszportów i przejście przez bramki, bardzo sprawne mimo dużej liczby ludzi, komunikaty podawane nie tylko po angielsku, ale też po polsku i hiszpańsku. A swoją drogą jest ciekawe, że ja lepiej rozumiem komunikaty po angielsku na angielskich lotniskach niż angielskie komunikaty na lotnisku w Pyrzowicach. Ale to wynika z tego jak zostali przeszkoleni pracownicy i w jaki sposób są wypowiadane takie komunikaty, np. na Gatwick. Powoli, wyraźnie, a najważniejsza część wiadomości jest drugi raz powtarzana. Podobnie jest w samolotach wizzaira czy ryanaira, tam te komunikaty i informacje są wypowiadane szybko, niewyraźnie, z obcym akcentem, bo pracownikami są głownie osoby z poza UK, jest bardzo dużo Polek. A np. w Mexicana wpadli na pomysł i informacje są wypowiadane z nagrania bardzo wyraźnie, powoli a na monitorach pokazane jest jak mają wyglądać czynności. Wiem, wiem, tanie linie nie mają monitorów. Ale latałem już wieloma liniami w życiu i większość wyczuliła swoich pracowników, by informacje były podawane nie za szybko i wyraźnie. I to bez znaczenia czy ktoś je wypowiadał już 10 000 razy i jest tym zmęczony.
Po szybkiej odprawie trzeba dojść w Luton do właściwego Gate`u (bramki) i tutaj Anglicy poszaleli. Zrobili niezły ciąg labiryntów. By od wejścia do terminala dojść do niektórych bramek trzeba pokonać tysiące metrów. Góra, dół, góra, dół, ileś zakrętów. Funkcjonalność marniutka, a do tego oczywiście na tym lotnisku tanich linii lotniczych nie zainstalowano ruchomych chodników. To wstyd, by tak dzisiaj budować terminale, do tego uczynił to kraj, który lotniczo jest nieporównywalnie bardziej rozwinięty od Polski. Korzystałem z wielu już lotnisk i nigdzie nie widziałem tak zagmatwanych korytarzy do bramek. A to nie koniec wad. Bo niektóre bramki są w osobnych pomieszczeniach, np. bramki 1, 2, 3. I już w korytarzu poprzedzającym wejście do pomieszczenia z bramkami była potężna kolejka. Wszyscy ludzie się tutaj ustawiali, a okazało się, że kolejki ludzi do bramki 1 i 2 są w tym pomieszczeniu z bramkami. Zrobiło się niezłe zamieszczanie. Skomplikowany system korytarzy spowodował, że w samolocie stewardesy pytały się, czy ktoś zna takie i takie nazwiska, było ich sporo, bo powinni być w samolocie a nie ma. Okazało się, że pobłądzili w tych korytarzach. Jeśli dzieją się takie rzeczy, to znaczy, że z lotniskiem jest coś nie tak. Luton to tanie lotnisko, ale nie usprawiedliwi go brak funkcjonalności i straszliwe przekombinowanie. A na lotnisku była tablica z informacją o pochodzeniu nowego terminala z 2005r. Niezły bubel. Jako przykład funkcjonalności mogę podać nowy terminal T1 z 2009r. na głównym lotnisku Barcelony (BCN). Jest to dużo większe lotnisko od Luton, ale przecież można wybudować stosując te same zasady funkcjonalności, przejrzystości mniejszy terminal odpowiedni do potrzeb danego lotniska.
Sam lot był bez historii, trwał 2 godziny, jak to w tanich liniach lotniczych, bardzo mało miejsca na nogi, a zakupy czegokolwiek u obsługi za szaleńcze ceny, np. puszka coli za 11 zł, a w markecie można taką kupić 10 razy taniej.
Myślałem, że to tylko ja zauważyłem i się śmieje za każdym razem gdy ląduje w Pyrzowicach i przerabiam pewną sytuację, ale okazało się, że nie tylko ja. Samolot wylądował, ustawił się na płycie postojowej naprzeciwko terminala, jakieś 50-70 metrów od dedykowanego wejścia, ale pod samolot podjeżdżają dwa autobusy. Czas dojścia do terminala to 10-15 sekund, ale przez te autobusy procedura trwała kilkanaście minut. Wpierw autobusy czekają aż wszyscy wejdą, a że w airbusie zdaje się A 320 z 6 rzędami siedzeń było prawie pełno ludzi, to trwa zanim wysiądą i zrobią ścisk w autobusie. I stojąc w tym ścisku z kompletnym brakiem zrozumienia dlaczego nie można podejść do terminala - byłbym już tam kilkadziesiąt razy w tym czasie i to bez ścisku, słyszę jak rozmawia grupka Brytyjczyków. Jeden spogląda na oba terminale, są bardzo małe w porównaniu choćby z jedynym terminalem najmniejszego londyńskiego lotniska - Luton, w pełni widoczne i przy samych praktycznie autobusach, a następnie pyta. Daleko będziemy jechać? Kobieta, która już była w Pyrzowicach, odpowiada, jednocześnie pokazując – zaraz tutaj i mówi, że to całe terminale, które widzą i że autobus przejedzie z 50 jardów, od razu dodając, że te autobusy są bez sensu. Na to wtrąca się kolejny z grupki z uwagą, że Polacy pewnie chcą się pochwalić, że mają autobusy. Wszyscy wybuchają śmiechem. Włączają się Polacy do śmiechu, bo jednak pracując w UK zazwyczaj podstawy angielskiego załapali i ci nawet nie próbują jak Brytyjczycy złośliwie tego komentować, tylko mówią wprost, że to jest kompletna głupota i dodają to jest Polska, witamy w Polsce. Bardzo zabawna sytuacja. W końcu autobusy ruszyły, przejechały te 50-70 metrów, wpierw pierwszy wysadził pasażerów, w drugim czekałem zamknięty. Po jakichś dwóch minutach i ja mogłem wysiąść i przejść kilka metrów do terminala. Ktoś może powie, że takie są obowiązkowe procedury. Ale nie. Po prostu ktoś na tym lotnisku coś takiego „fantastycznego” wymyślił i tyle. A kierowcy przynajmniej się tak bardzo nie nudzą, jak raz na jakiś czas przejadą ciutkę autobusem. Najgorzej w tym wszystkim mają pasażerowie. Gdyby jeszcze była ulewa, ale było słonecznie i ciepło. Do tego wokół ani jednego samolotu, nasz samolot jedyny w rejonie terminali. A dojście z samolotu do terminala na piechotę jest stosowane na wielu mniejszych lotniskach, gdzie głownie operują tanie linie lotnicze jak i w Pyrzowicach, że przykładowo wskażę Londyn-Luton (ponad 9mln pasażerów w 2009r., a ponad 10mln w 2008, większe i obsługujące więcej pasażerów lotnisko od naszego największego Okęcia generującego ok. 50% polskiego ruchu lotniczego), Barcelona-Gerona - Costa Brava (prawie 6 mln w 2009r.) czy Frankfurt-Hahn (niecałe 4mln i bardzo duże cargo) (większość lotnisk w roku 2009 zaliczyło spadek liczby pasażerów, a Katowice w 2009r. obsłużyły niecałe 2,5mln pasażerów). Nieraz pieszo pokonuje się 200 metrów a może i więcej i to w sąsiedztwie innych samolotów na płytach postojowych. A więc jak widać można.
W terminalu wpierw kolejka do straży granicznej, potem wielki ścisk do małego taśmowego systemu bagażowego w terminalu A, dantejskie sceny, bo ludzie chcieli jak najszybciej do rodzin, do domu, a Anglicy do Krakowa poimprezować. Do domu transport zapewnili mi znajomi, bardzo dziękuję (nie musialem jechac rozklekotanym starym autobusem jadacym ponad 20km godzinę), przepraszając mnie, „że w aucie jest tak gorąco, ale w Pyrzowicach nie ma żadnego zadaszenia na parkingu ani piętrowego parkingu” - jak stwierdzili. Wiem o tym doskonale. Następnie wyrażenie braku zrozumienia – uzasadnione – dla faktu, że podjeżdżając pod terminale wjeżdża się jednocześnie na teren płatnych parkingów, a bezpłatnie można stać zaledwie pięć minut, co często uniemożliwia nawet przejazd tylko przez parking bez zatrzymywania, bo przy wyjeździe zanim parkingowi obsłużą stojące w kolejce samochody to robi się ponad 5 minut i zaraz oplata 7 złotych (dobrze, że to małe lotnisko, gdyby było więcej samochodów, byłyby dantejskie sceny). Czegoś takiego nie widziałem nigdzie na świecie, jak i choćby parkingów na polach w najbliższej wiosce. Och, do cywilizacji także na lotniskach brakuje nam jeszcze wielu lat świetlnych.
Po dojeździe do domu między 12 a 13, kąpiel, obiad, rozpakowywanie i na tym ze smutkiem zakończyłem wyprawę, mógłbym bowiem tak cały czas z przerwami na krotki odpoczynek gdzieś na trasie.
Pozdrawiam już z Polski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz