środa, 16 czerwca 2010

81 - Lupercio po Iguazu + FOTO Lupercio i okolice

Po powrocie z wodospadów Iguazu pierwszy dzień spędziliśmy na luzie, odpoczywając. Ja zająłem się układanie puzzli 1000 sztuk, na obramowaniu zdjęcia różnych miej na świecie, w środku dwie różne mapy świata. W trzy dni po kawałku udało mi się je ułożyć, najtrudniej było z oceanami – same niebieskie puzzle. Wieczorami ogladamy na projektorze często filmy. Kolejnego dnia wieczorem odwiedziliśmy dwie tzw. festy. Jedną w Santa Terezina – miejscowość w parafii Roberta, a drugą po sąsiedzku, gdzie proboszczem jest Hindus James. Są dwa rodzaje fest, o charakterze religijnym(dwa razy do roku w parafii) i świeckim. Tak na marginesie to tutaj w każdej miejscowości często istnieje po kilka religii czy odmian religii obok siebie, czasami kilkanaście, ale i tak kościoły katolickie są tutaj największe i w centralnej części miejscowosci, zazwyczaj przy głownym placu. Każda parafia ma blisko kościoła salę, zazwyczaj dużą, gdzie są organizowane różne rzeczy, jest kuchnia. Tutaj podczas fest, gdzie kupuje się jedzenie. Warto bowiem zauważyć, że katolicy tutaj są zaangażowani w kościół. To nie jest przyjście raz na tydzień do kościoła w niedzielę, pokazanie się sąsiadom i koniec. Tu ludzie są chętni do pomocy, wykazują się inicjatywą. Oczywiście nie wszyscy, ale mimo że jest tutaj dużo mniej wierzących niż w Polsce to ich aktywność w kościele jest nieporównywalnie większa. Przy tych salach jest zazwyczaj sprzęt nagłośnieniowy przez który ogłaszane są różne informacje parafialne. Ludzie chcą być blisko swojego księdza, traktują go trochę jak członka rodziny, chcą być blisko niego, cieszą się, że go mają. Na ile mogą zapraszają na obiady, przynoszą produkty spożywcze ze swoich gospodarstw czy nie chcą pieniędzy za naprawę czy np. uszycie czegoś. Na ulicach wszyscy się pozdrawiają, a księdza szczególnie. Przynajmniej ci co go znają. Ludzie też są generalnie bardziej hojni niż w Polsce, tutaj tzw. taca jest mało istotna, ludzie mają książeczki i wpłacają co miesiąc ile mogą. Rozumieją, że muszą być koszty funkcjonowania koscioła, że potrzebne są remonty, naprawy, pomagają też przynosząc dary, które się sprzedaje potem, np. na festach. Ponadto jest pełna przejrzystość finansowa parafii, do której parafianie mają dostęp. Wiedzą ile otrzymuje ksiądz, ile pieniędzy idzie na inne wydatki. Organizacyjnie tutejszy kościół choć dużo mniejszy, to jednak stoi na wyższym poziomie niż w Polsce.
Ale wracając do fest, które trwają często dwa dni, to jest mozliwośc zarobku dla kościoła – w przypadku fest religijnych, które organizuje proboszcz parafii. Ponieważ większość sprzedawanych produktów kościół dostaje za darmo, np. kurczaki do pieczenia, napoje. Ludzie pieką, gotują różne rzeczy z otrzymanych produktów społecznie, społecznie poświęcają czas podczas fest np. to sprzedając. A to praca od świtu do nocy. Feście często towarzysza jakieś pokazy np. dzieci, koncerty, są różne punkty handlowe, z pamiątkami, dmuchane zamki dla dzieci, czynsz idzie do kasy kościoła. Często handluje się też zwierzętami, bydłem. Właściciele fazend dają np. krowy i licytuje się je podczas festy. Ludzie wiedząc, że to idzie na kościół, to licytują takie krowy dużo drożej niż są warte. Może być nawet tak, że krowa warta jest 200 reali a zostaje sprzedana za 1000 reali. Ceny jedzenia, napojów są jednak dosyć niskie i ludzie chętnie to kupują. Jest to po prostu rodzaj pikniku, czym większa miejscowość tym generalnie większego. Wieczorem przy muzyce ludzie tutaj lubią potańczyć, dziewczyny w dyskotekowych strojach paradują albo z chłopakami albo ich poszukują i też się bawią. A do tego tutaj też lubią się napić alkoholu na takich imprezach. Jednak po wypiciu wolą się bawić niż uprawiać jak to w Polsce mordobicie. Inna kultura, inna mentalność. Mieszkańcy tutaj są weseli, przyjaźni. A zatem po odwiedzeniu fest i najedzeniu się wróciliśmy do Lupercio, towarzyszył nam kleryk z seminarium, który tutaj przy Robercie poznaje tajniki bycia księdzem i przyjeżdża co weekend.
Kolejnego dnia miałem okazję zobaczyć jak Robert odprawia mszę, a po niej udaliśmy się do jednej z rodzin na obiad. Już nie pierwszy raz, a witają mnie tutaj tak serdecznie jak księdza, mimo że wiedzą, iż nim nie jestem. Natomiast popołudniu udaliśmy się do Ocaucu (to drugie c jest z takim szlaczkiem na dole i czysta się jak s), do wujka Roberta – padre Zdzisława, ponieważ u niego była festa – zakończona wielkim sukcesem. Ludzie się dobrze bawili, parafia uzyskała sporo funduszy. Zjedzono między innymi przez dwa dni prawie 1000 kurczaków z rożna, sprzedano 50 sztuk bydła, a dokładnie wylicytowano. I to mimo niezbyt ciepłej temperatury. Był koncert miejscowego zespołu, pokaz sztucznych ogni. Nieraz te festy połączone są ze świeckimi i ta u Zdzisława poniekąd też taka była, głównie drugi dzień, czyli niedziela. Bawilismy się więc dobrze, piłem też miejscowy alkohol – pingę, robioną z trzciny cukrowej. Na noc zostaliśmy u padre Zdzisława. Kolejnego dnia rano udaliśmy się na basen. Pewna grupa rodzin kupiła ziemie, postawiła dom, ogród, basen i wspólnie z tego korzystają, w zgodzie (współwłasnośc). To tutaj częsta forma i coś normalnego, by takie miejsca wypoczynkowe robić wspólnie, w Polsce ludzie by się pozabijali – kto, kiedy i jak ma korzystać. Padre Zdzisław kiedy ma ochotę również może korzystać z tego terenu, więc mieliśmy okazję popływać w basenie, a tego dnia było bardzo ciepło. Kolejnego dnia, czyli wczorajszego rano odwiedziłem miejscowego fryzjera, bo włosy miałem już za długie. A o 15:30 miejscowego czasu był mecz Brazylii z Koreą Północną. Robert rzucił kiedyś pomysł, by mecz odbył się w sali parafialnej na projektorze, ludzie to podchwycili i praktycznie samodzielnie zorganizowali. Jedna z parafianek pożyczyła antenę satelitarną na czas mistrzostw, inni zajęli się zakupem napój a podczas meczu prażeniem kukurydzy. A więc wszystko przygotowali parafianie w zasadzie, przy pomocy Roberta i to ponoć tutaj częste. Mimo że Brazylijczycy są bardzo rodzinni, lubią mecze oglądać w domu, przy alkoholu to było na meczu z kilkadziesiąt osób. Tutaj ludzie cieszą się, gdy ksiądz wykazuje się aktywnością, coś mu się chce. Robert pożyczył mi brazylijską koszulkę, sam paradował w Polskiej, którą zmienił, gdy okazało się, że Koreańczycy grają w czerwonych strojach. Brazylijczycy troszkę też ponabijali się z naszej reprezentacji – i słusznie, jest przecież z czego. Sporo ludzi było tutaj w strojach Brazylii, udekorowali zresztą salę, także sporo kobiet tutaj interesuje się piłką nożna i bardzo wszyscy przeżywają mecze (nie byli zadowoleni z gry Brazylii mimo wygranej).
Chciałbym jeszcze na chwilę powrócić do mszy świętych jak tutaj wyglądają, nie tylko u Roberta. Są weselsze niż u nas, bardziej radosne. Jest muzyka, przynajmniej gitara, a nieraz pełny zestaw z perkusją wyłącznie. Są śpiewy, parafianie pełnią funkcję lektorów podczas mszy czytając pismo święte, a do tego Robert podczas nie za długich kazań próbuje nawiązać kontakt z parafianami, pyta ich, rozmawia, dzięki czemu uważnie słuchają. Robione są nieraz teatrzyki, jak u księdza Zdzisława. Mimo niedużej liczby wiernych tutaj kościół nierzadko jest pełny, u Roberta są dwa kościoły oprócz tego w Lupercio, mniejszy ale ładny i też spory w Santa Terezina. Bardzo mi się podoba tutaj zaangażowanie ludzi w życie parafii, ich serdeczność, to że są ciągle uśmiechnięci, to ostatnie jest charakterystyczne dla Ameryki Południowej, bez względu czy w kraju lepiej czy gorzej.
Na koniec dnia do Roberta przywieziono dwie kury. Robert to rodzinny człowiek, czuje się tutaj trochę samotny, to zapragnał mieć jakieś zwierzątka, padło na dwie kury na razie, dostał od parafian. Będzie kogut, a w przyszłości któż wie, może jakieś barany i kozy, bowiem Robert ma nieduży ogród przy swoim domu. I tak minął kolejny fajny dzień w Lupercio.

Na koniec jeszcze trzy rzeczy. Naczynia do picia yerba mate często robi się też ze specjalnej rośliny – tykwy. One po wyschnięciu i zrobieniu otworu nadają się do tego świetnie. A co do cen, to w Marilia jest kino wielosalowe, w pewne promocyjne dni bilety kosztują po 3-5 reali, a w weekendy 10-12 reali. Ponadto Robcio w Iguazu nabawił się przeziębienia, w nocy było chłodno, ale dzielnie z nim walczy.

Gregor


kosciol w Santa Terzeina, czesc parafii Roberta


obrzeza Lupercio


obrzeza Lupercio


Ocaucu- festa (także na kolejnych dwoch zdjeciach), pokaz sztucznych ogni, parafia padre Zdzislawa Nurczyka


festa i przygotowania kulek z serem oraz farszu do empanadas, widac Roberta od tylu


festa- koncert


na tym i kolejnych dwoch zdjeciach na posesji wypoczynkowej zaprzyjaznionych parafian padre Zdzislawa




cytryny


takie tutaj kwitna teraz drzewa, to przed domem i przy kosciele padre Zdzislawa


Na tym i kolejnym zdjeciu padre Robert Nurczyk podczas odprawiania mszy swietej w Santa Terezina




Na tym i kolejnych dwoch zdjeciach Robert w kuchni - radzi sobie naprawde dobrze, jestem pod wrazeniem. Tak jak obiecal w jednym z komentarzy pod zjdeciem mojego skromnego sniadania w Andach boliwijskich, u niego jedzenie mam duzo lepsze niz tam. Dzieki Wielkie! :)






kosciol padre Zdzislawa w Ocaucu...


i padre Zdzislaw we wlasnej osobie z psami


to i kolejne 5 zdjec jest zwiazanych z meczem Brazylii z Korea Polnocna (notabene wczorajszym). Widac m.in. sale gdzie pokazywany byl mecz, kibicow, dzieciaki ktore bardzo lubia byc fotografowane, same sie o to dopominaja, a na ostatnim zdjeciu widac mnie w koszulce Brazylii pozyczonej od Roberta












kawa arabica, swiezo wypalona na tutejszej plantacji, maly prazent od parafianina


Robert ze swoimi nowymi zwierzatkami - kurami, przycina im skrzydla, niedlugo bedzie tez kogut


kury Roberta

pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz