środa, 23 czerwca 2010

86 - Mexico City, Londyn raz jeszcze

Nastal ostatni dzien w Meksyku, o 9 rano miejscowego czasu rozpoczal sie mecz Meksyku z Urugwajem, przegranym przez Meksyk. Spedzilem go na Placu Zocalo gdzie pelno ludzi, policji, sluzb, szczegolowe kontrole. Cale centrum zamkniete dla ruchu samochodow. Potem probowalem wymienic troche
funtow na ostatni dzien w Meksyku, ale to nie bylo latwe, bo banki i kantory nalezace do bankow zadaja tutaj paszportu - o tym kretynizmie juz pisalem przy pobycie chocby w Argentynie czy w Brazylii. Ale w koncu znalazlem kantor, gdzie sprawnie wymienilem walute - funty, ktore tutaj tez nie wszedzie wymieniaja (1 funt to 18 pesos). Co do pogody to slonecznie, upalnie, duzo chmur.
Zrobilem tez sobie ostatni spacer po miescie i na tym zakonczylem praktycznie pobyt w Meksyku. Musze tez przyznac, ze hostel Moneda to jeden z najlepszych hosteli na tej wyprawie w jakim bylem.
O 14 lokalnego czasu ruszylem trzema liniami metra na lotnisko. Mexicana - linia ktora lecialem, zajmuje powierzchnie na poteznym lotnisku w Mexico City wielkosci dobrych kilku lotnisk Katowice Pyrzowice, wszystko odwalone. A nie jest to narodowa linia. PLusem tego jest to, ze niewazne o ktorej przyjedziesz na lotnisko - byleby nie za pozno - od razu mozesz nadac bagaz rejestrowany i przejsc odprawe. Nawet sporo godzin przed odlotem. Lotnisko w Mexico City ma dwa terminale polaczone kolejka (pociagiem), ale sa one potezne i rozbudowane, mozna sporo kilometrow po nich przejsc. POza tym przy rekawach jest tylko miejsce na plytach postojowych na samoloty, ktore dokuja, potem jest waski pasek trawy i jedna droga startowa, kolejny kawalek trawy i druga droga startowa. Stad oczekujac na wejscie do samolotu mozna bylo podziwiac z bliska jak laduja na raz po dwa samoloty, startuja, jeden laduje, drugi startuje - rzecz jasna na osobnych drogach startowych. WYlecialem z Mexico City punktualnie, w burzy i ulewie. LOt bez wiekszych problemow, bylo sporo turubulencji i silny wiatr przy ladowaniu na Gatwick, niezle wtedy nami chwialo i rzucalo. Lot trwal prawie rowne 11 godzin, przelecielismy cale USA (poza Alaska i Hawajami :) ), fragment Kanady, potem ocean, nad Irlandia i ladowanie, poza tym pokonanie szesciu stref czasowych. Samolot duzymi fragmentami lecial ponad 900km/h. CO prawda wikipedia podaje troche nizsze parametry co do predkosci, ale samolot lecial przez dlugi czas 960-965km/h, potem ok. 920km, na poczatku i na koncu 860-870km. GPS zlapal sporo satelit wiec pomiar byl dokladny i dlugi (w Mexicana po starcie i przed ladowaniem pozwalaja uzywac wszelaki sprzet elektroniczny, jest wifi). Niewykluczone wiec, ze lot do Mexico City rowniez fragmentami byl szybszy niz napisalem, gdyz zrobilem tylko jeden dluzszy pomiar pod koniec lotu. W obu przypadkach lecialem boingiem 767 w wersji chyba 300, zapelnienie pasazerami bylo w 3/4, do LOndynu nie mialem pasazera obok siebie co zawsze cieszy, bo mozna spac na dwoch fotelach. Nie wiem ile bylo zabranego cargo. Mimo dwoch foteli, po takiej nocy trudno byc wypoczetym. Musze jednak przyznac, ze Mexicana zbiedniala, w drodze do Mexico i potem do Buenos, kazdy dostal w torebce mini paste do zebow, szczoteczke, skarpetki, zaslonki na oczy do spania i chyba to wszystko. Tym razem nic. Ale to detale, samoloty Mexicana nie sa tez dobrze wyposazone w sprzet chocby do ogladania filmow w przeciwienstwie np. do KLM na takich trasach. ALe to jest nieistotne, przynajmniej dla mnie. Samolot prawie punktualnie zameldowal sie w Gatwick, bylo i jest tutaj prawie tak cieplo jak w Mexico. A liczylem na londynska mzawke. Poza tym odprawa pierwsza klasa. Prawie wszyscy do okienek dla innych narodow (bo prawie wszyscy to byli Meksykanczycy) a ja i jeszcze jedna para do okienka dla UE. Dwie sekundy i po odprawie. Potem w pierwszym sklepie bez problemow kupilem adapter za 5.20 funtow, nie musialem szukac i moge ladowac baterie w telefonie. Dalej podszedl do mnie policjant z psem poprosil bym sie nie ruszal, pies mnie obwachal, policjant podziekowal i przed terminal, skad za 2 funty dotarlem do centrum Londynu easy bus (bilet kupiony duzo wczesniej przez internet). Nastepnie metrem kilka stacji, potem pieszo z 500 metrow albo ciut wiecej i dotarlem do mojego hostelu. Hostelu 63 blisko mojego poprzedniego, ten jest troche lepszy od tamtego. W ogole byly problemy z rezerwacja hostelu w LOndynie. Ani w drozszych (do 25 funtow) ani w tanszych (do 15 funtow) nie moglem znalezc wolnego lozka w jednym pokoju przez trzy interesujace mnie noce, tutaj trwa juz bowiem sezon - i do tego w rejonie centralnego Londynu, ze sprawnym dojazdem metrem do postoju mojego autobusu do Luton. W koncu znalazlem ten w ktorym spie, pierwsze dwa noclegi po 8 funtow, trzeci za 13 funtow, bo to noc weekendowa, drozsza. W hostelu w pokoju 6-osobowym w pierwsza noc spala grupka Czechow, Amerykanka i Japonczyk, drugiej nocy nie ma juz Czechow ale doszedl Niemiec. Zarowno on jak i Amerykanka narzekali, ze LOndon jest drogi (chyba nie byli w Brazylii :) ), zreszta sami ANglicy narzekaja na drogi LOndyn. TO jest szczegolne miasto pod tym wzgledem.

PO przybyciu do hostelu ogladalem zwycieski mecz Anglikow, a ulicy dobiegaly okrzyki radosci lub niezadowolenia z braku bramki, dokladnie docieraly z pobliskiegu pubu. Tutaj tak jak w wielu miejscach na swiecie nie rozrozniaja Slowenii od Slowacji i wszyscy mowili, ze graja ze Slowacja. Po meczu ruszylem na miasto i w zasadzie obejrzalem w kilka godzin 3/4 tego co zamierzalem zobaczyc w LOndynie. Dzien dlugi, slonecznie, bardzo cieplo. A zwiedzilem tego dnia oprocz bliskiej mego ulicy Queensway park Kensington, Hyde Park. W parkach mimo poznego popoludnia duzo ludzi na trawce - opalajacych sie nawet w strojach kapielowych, jedzacych, grajacych w pilke, czytajacych, odpoczywajacych, cale rodziny, grupki znajomych, bardzo fajny klimat. Ja tutaj codziennie po zakupieniu jedzenia na wynos rowniez konsumuje go w pobliskim parku Kensington. Nastepnie Palac Buckingham z okolicznymi parkami, dzielnica Westminster m.in. z opactwem, Big Benem, Parlamentem. Obok na placu w namiotach odbywa sie jakis protest przeciwko wojnie, kapitalizmowi, ale bardziej to chyba jakas imprezka niz protest. Potem przy zachodzacym sloncu mostem Lambeth przeszedlem na druga strone Tamizy i wzdluz niej mijajac most Westminster, London Ye - czyli wielkie mlynskie kolo jak nazywamy w Polsce takie atrakcje wesolych miasteczek, i ladnym mostem Hungerford wrocilem na pierwotna strone miasta. Nastepnie bylem na Trafalgar Square i Piccadilly Circus ze slynnymi swietlnymi reklamami, ktoren najlepiej wygladaly wlasnie o tej porze czyli po zmierzchu. Dalej metrem dotarlem na moja stacje Bayswater. Kolacja i o 23 do hostelu. Tak minal ten bardzo udany dzien.
Pozdrawiam
Gregor

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz